#DENKO naturalnych kosmetyków samoopalających/ brązujących

Jak możecie spostrzec po moim profilu oraz blogu, nie często robię info #denko. Zdarzają mi się takie relacje, ale denkowe wpisy na blogu czy posty na IG to już poważniejsza sprawa. Powodem jest fakt, że w momencie tworzenia recenzji, coś już o danym produkcie wiem i moje finalne odczucia po prostu nie różnią się od tych, które mam w trakcie testów. W tym jednak przypadku zdarzyło się coś, co nie dzieje się codziennie – zmieniłam zdanie na temat danego produktu lub zyskałam nowe wnioski.

tonik samoopalający – Resibo Hahe Some Tan – denko

Tutaj od początku była miłość i do końca jest miłość. Należy jednak dodać kilka słów o tym toniku. Ponieważ Have Some Tan daje coś więcej, niż efekt skóry muśniętej słońcem. To przede wszystkim produkt o niesamowitych właściwościach pielęgnacyjnych. 

Skład jest bardzo przemyślany, bo z jednej strony substancje o właściwościach brązujących skórę a z drugiej, kwas cytrynowy (należący do grupy kwasów AHA) oraz liczne składniki nawilżające i kojące.

Ale UWAGA!

Stosując tonik codziennie, doprowadziłam do pojawienia się pomarańczowych plamek przy uszach. Najprawdopodobniej nałożyłam tam nieco więcej produktu a łatwo o pomyłkę, gdyż efekt barwienia skóry nie jest widoczny od razu. Ciemniejsza poświata pojawia się po kilku godzinach. 

Wypracowałam więc technikę, w której po tonik sięgałam co 2 lub 3 dzień i dbałam o to, aby bardzo dokładnie go rozprowadzić – także na uszach i szyi. – Wówczas efekty były po prostu spektakularne. Nie wyglądałam jakbym dopiero wróciła z Bali, ale moja twarz stała się zwyczajnie ładniejsza. Pozbawiona niedoskonałości, wyrównana i nawilżona. 

Brązujący Balsam do Ciała i Twarzy MOKOSH

#rozczarowanie – no niestety. Chociaż z początku chwaliłam go pod niebiosa i możecie to zobaczyć w mojej recenzji, z czasem pojawiły się niespodzianki, na które nie byłam gotowa. Przyznaję, że przetestowałam balsam w trudnych warunkach, bo początkowo nakładałam go codziennie, ALE na stronie producenta są (moim zdaniem) informacje wprowadzające w błąd. 

Otóż producent pisze: “innowacyjny składnik pochodzenia naturalnego „MelanoBronze” z ekstraktu niepokalanka pospolitego, który zwiększa naturalną pigmentację skóry poprzez stymulację produkcji melaniny w melanocytach. Dzięki temu skóra staje się ciemniejsza w taki sam sposób, jak podczas zażywania kąpieli słonecznej, jednak bez konieczności narażania jej na promieniowanie UV.

Wywnioskowałam, że balsam to takie cudo, które pobudza komórki wewnątrz skóry i sprawia, że ta zaczyna brązowieć. A podczas użytkowania okazało się, że jak to w przypadku każdego balsamu brązującego, każda warstwa produktu to zwyczajna szpachla malarska na skórze. – Do pewnego momentu balsam brązujący Mokosh daje absolutnie przepiękny efekt. Po przekroczeniu cienkiej granicy, zaczynają się problemy.

I tak nabawiłam się plam. Myślę, że istotną informacją jest również to, że szczotkuję skórę. Ten rytuał mógł zwyczajnie ściągnąć część produktu, doprowadzając do efektu dalmatyńczyka. Najwięcej przebarwień miałam na szyi oraz między piersiami. Całe szczęście, że nie nałożyłam balsamu w tej ilości na twarz.

Tak więc NIE JEST TO BUBEL, ale warto wiedzieć, jak właściwie go stosować. Mi się wydawało, że to naprawdę będzie jakaś totalna innowacja, która na dobre oderwie mnie od szkodliwych kąpieli słonecznych, a tymczasem balsam Mokosh okazał się być po prostu kolejnym samoopalaczem. Świetnym, pięknym, cudnie pachnącym, ale jednak – samoopalaczem, którego należy stosować z dużą rozwagą. 

Dlaczego NAPRAWDĘ warto stosować filtry przeciwsłoneczne? – WYWIAD z kosmetologiem. Porady dla opornych

Zapraszam Was do pierwszego wywiadu z cyklu: “Poszła baba do kosmetologa”. Na tapet bierzemy gorący temat – fotoprotekcja. Jeśli tak, jak ja, zastanawiasz się, dlaczego to tak istotne: ile, gdzie i czym należy się smarować żeby ochronić się przed szkodliwym działaniem promieni słonecznych, zapraszam. 

Fotoprotekcja – Luxusowy wywiad z kosmetologiem, Mają Sędziwą-Pachnik

Ja: Moja wiedza na temat filtrów przeciwsłonecznych jest żadna. Mimo to, intuicyjnie od lat stosuję filtr SPF 50. Tylko teraz okazuje się, że używałam go źle. Zawsze czytałam, że różnica między np. SPF 15 a SPF 50 polega na czasie ochrony a nie intensywności tej bariery. – Jak to w końcu jest?

Maja: SPF to określenie wysokości filtra przeciwsłonecznego. Im większy współczynnik, tym więcej promieni słonecznych zostaje zablokowanych. SPF 15 blokuje 93% promieni UV, SPF 50 blokuje około. 98% promieni UV. Różnica może wydawać się niewielka. Jednak kluczem w zrozumieniu ochrony filtrów przeciwsłonecznych są parametry przepuszczalności promieni UV, innymi słowy – ile UV dociera do naszej skóry. Przy SPF 15 dociera 6-7%, a przy SPF50 dociera 1,66%. Jest to już spora różnica.

Ja: Jak widzę te ogromne ilości filtra, które niektórzy nakładają na twarz, myślę potem, jaki ma to sens, skoro zaraz zrobią sobie makijaż i możliwości reaplikacji będą… żadne. Czy wówczas hektolitry filtra na twarzy mają jakiś sens, skoro za kilka godzin przestaną działać?

Maja: Aby ochrona przeciwsłoneczna była prawidlowa, należy nakładać odpowiednią ilość produktu (1,25 ml produktu – reguła dwóch palców). W porównaniu do tego, ile aplikujemy serum, czy kremu pielęgnacyjnego na noc czy na dzień, to ilość filtra może nas przerażać. Na szczęście rynek kosmetyczny prężnie się rozwija i spokojnie można znaleźć filtr, który dobrze się rozprowadza i wchłania – przez co aplikacja jego staje się przyjemnością, a nie tyle koniecznością. Współcześnie filtry zawierają wiele składników aktywnych, które pielęgnują naszą skórę i np. krem na dzień jest zbędny (po prostu przejmuje jego rolę). Są również filtry barwione, które spokojnie wyrównują koloryt skóry. Jednak nie dają pełnego krycia, ale zwolennicy naturalnego i delikatnego makijażu powinni być zadowoleni. Jeżeli nakładamy krem BB,CC czy podkład i zależy nam na zachowaniu ochrony w ciągu dnia przed promieniowaniem UV, dobrym pomysłem są filtry z spray’u. Szybko i łatwo możemy reaplikować produkt przeciwsłoneczny, nie niszcząc swojego makijażu. Należy również pamiętać, że kremy BB,CC czy podkłady z SPF, nie stanowią głównej ochrony przeciwsłonecznej, gdyż tak naprawdę nie jest to ich priorytetem. Dlatego nakładamy najpierw filtr w kremie, następnie wykonujemy makijaż, a reaplikacja może polegać na zastosowaniu filtra w spray’u.

Ja: OK, w takim razie czy w obecnych czasach kosmetyki bez ochrony SPF mają jeszcze jakiś sens? 

Maja: Tak naprawdę ochrona przeciwsłoneczna nie jest praktykowana od niedawna. Nasi przodkowie, aby zachować jasną karnację, korzystali nawet z parasoli przeciwsłonecznych, noszono kapelusze, rękawiczki itd. Co prawda było to bardziej związane ze statusem majątkowym. Współcześnie liczne badania naukowe potwierdzają to, że ta ochrona jest wręcz konieczna! Jeżeli nie przemawia do Was to, że chroni przed fotoalergiami, fotodermatozami, poparzeniami, czy chorobami skóry i nowotworami, to może argument, że kremy z filrem są najlepszym kosmetykiem przeciwzmarszczkowym bardziej Was przekona. I warto jednak pamiętać, że lepiej przeciwdziałać, niż leczyć. Praktykując konsekwentną fotoprotekcję sprawia się, że skóra lepiej wygląda. Według badań przeprowadzonych w 2016 roku, w którym uczestniczyły 32 osoby w wieku 40-55 lat wykazano, że: widoczność zmarszczek się zmniejszyła u 68,8% badanych, u 68,2% stała się bardziej jędrna skóra, u 52,1% kurze łapki się spłyciły, u 43,8% osób przebarwienia się rozjaśniły, a u 75% osób zauważono poprawę kolorytu skóry.

Ja: To jest dla mnie jasne, ale mam kolejne wątpliwości. Uczymy się, że wystarczy odrobina kremu żeby dobrze zadbać o skórę. Składniki aktywne zrobią swoje a o kosmetyk warto dbać. Więcej nie znaczy lepiej. Druga sprawa to zapychanie. Czy takie ilości filtra przeciwsłonecznego nie sprawią, że zwyczajnie zaczniemy mieć problemy z niedoskonałościami, których nigdy wcześniej u siebie nie zauważyliśmy?

Maja: Zapychanie to bardzo indywidualna kwestia. Uważam, że nie warto całkowicie wykluczać wszystkich składników, a obserwować swoją skórę – jej wygląd i reakcje, i unikać bądź sięgać po produkty z substancjami, które nasza skóra lubi, toleruje i potrzebuje. W pielęgnacji warto praktykować minimalizm kosmetyczny – nie tyle jest to dobre dla naszej cery, ale i dla naszego portfela. Aby nie nakładać za dużo produktu i nie czuć obciążenia na twarzy, rano wystarczy umyć buzię delikatnym produktem myjącym, zastosować lub nie serum i na to filtr. Wówczas filtr przejmuje zadanie kremu pielęgnacyjnego, a naprawdę mamy obecnie w czym wybierać. Rynek kosmetyczny oferuje filtry o różnym wykończeniu i różnym działaniu. Uważam, że każdy spokojnie znajdzie swój ideał.

Ja: Czym różni się filtr chemiczny od mineralnego? Czy ten drugi w ogóle ma szansę działać?

Maja: Filtry mineralne czyli fizyczne działają na zasadzie odbicia lub rozproszenia promieniowania UV, stąd nazwa filtry fizyczne. Ich działanie ochronne nie wiążę się z reakcjami chemicznymi tylko z fizycznym procesem odbijania światła. Do grupy filtrów mineralnych zaliczają się tylko dwa związki: dwutlenek tytanu (titanium dioxide), tlenek cynku (zinc oxide). Te filtry są bardzo dobrze tolerowane przez osoby ze skóra wrażliwą, dlatego też są polecane kobietom w ciąży, karmiącym piersią czy też dzieciom. Natomiast nie oznacza to, że filtry chemiczne są złe. Jednak warto mieć na uwadze to, że mechanizm działania filtrów chemicznych polega na zamianie energii świetlnej w ciepło, przez co może dojść do przegrzania tkanek. Dlatego osoby z nadreaktywną skórą, podrażnioną, zaburzoną barierą hydrolipidową, czy też z aktywnym trądzikiem różowatym – lepiej, aby sięgały po filtry fizyczne (mineralne). Największą wadą filtrów mineralnych jest to, że bielą. Jednak coraz więcej jest produktów, które można dobrze rozsmarować (polecam to zrobić szybko i na końcu wklepać produkt).

Ja: Przypuśćmy, że cały dzień siedzę w domu, bo pracuję z domu i tak to często wygląda. Na dwór wychodzę tylko na 5 minut, po bułki z żabki. No i oczywiście idę z pieskami na spacerek. W tym czasie jest to zazwyczaj tylko taka rundka za psią potrzebą. Czy mimo to opłaca mi się nakładać na twarz te tony filtra? Może od pięciu minut na dworze nie dostanę jednak raka. 

Maja: Reaplikacja filtra zależy od wielu czynników. Jeżeli chodzi o wyjście na przysłowiowe „5 minut”, to również zależy od tego, czy nasza skóra nie jest wrażliwa na promienie słoneczne i jak szybko reaguje poparzeniem; czy nie spożywamy jakichś leków czy nawet suplementacji, jak również kosmetyków, które uwrażliwiają skórę na promienie UV; czy jesteśmy w trakcie kuracji – domowej czy gabinetowej i ta fotoprotekcja jest konieczna. Maseczka i okulary nie stanowią pełnej ochrony. Aby ubrania nas chroniły przed UV, powinny zawierać współczynnik UPF, okulary również powinny być odpowiednie (najlepiej kupować je u optyka i stawiać na plastikowe oprawki). Musimy też wziąć pod uwagę, że często nasze 5 minut się przedłuża, z różnych przyczyn i jednak dłużej przebywamy na dworze. Reasumując – nie ma konkretnej odpowiedzi na to pytanie. Wszystko zależy od wielu czynników. Ale zadaj sobie pytanie, po co kusić los?

Mój gość to:

Maja Sędziwa-Pachnik 

Holistyczny trener pięknej skóry oraz mgr Kosmetolog.

Specjalizuje się w kosmetyce pielęgnacyjnej i upiększającej. Studiowała na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku oraz w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej z Nysie. Rozwija swoje umiejętności poprzez udział w szkoleniach i pokazach, jak również czytanie artykułów z dziedziny dermatologii i kosmetologii.

Możecie na bieżąco czerpać wiedzę od Mai, zaglądając na jej profil IG – beautycoach.kosmetolog

PS. Prywatnie znam się z Mają – jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Teraz nasze drogi znów się spotkały, gdy przypadkiem trafiłam na jej profil poszukując merytorycznej wiedzy z zakresu świadomej pielęgnacji.

Olejkowe serum Biomydlarnia – sposób na gęste włosy

Mój włosing przebiega coraz lepiej. Kiedyś będę musiała zrobić w końcu jakiś obszerny artykuł na ten temat, pokazując od czego zaczęłam i na czym skończyłam. O swoich włosach pisałam już bardzo często, m.in. zrobiłam podsumowanie pod tytułem: Moje włosy – długa historia. Od tego czasu naprawdę wiele się zmieniło, a to za sprawą pielęgnacji, która jest zupełnie inna od tej, którą mieliście okazję widzieć na moim blogu przed dwoma laty.

Oleje w pielęgnacji włosów – czy to dobry pomysł?

Powiem szczerze, że długo przymierzałam się do zastosowania jakiegokolwiek oleju w mojej włosowej pielęgnacji. Zawsze wydawało mi się, że to bez sensu, bo przecież włosy i tak naturalnie się przetłuszczają. Przez tą genialną filozofię, suszyłam, niszczyłam i narażałam moje włosy na najbardziej absurdalne zabiegi, z trwałą włącznie. I w końcu przyszedł czas na zmiany – gdy ścięłam włosy na krótko (o czym też tu pisałam) i wówczas miałam motywację, aby zadbać o nie od zera.

Noszenie krótkiej fryzury a potem rezygnacja z farby. Taki był początek. W końcu przyszedł czas na eksperymenty z naturalną pielęgnacją, a te były różne i miały bardzo niejednoznaczne efekty. W końcu okazało się (zupełnie przypadkiem), że spośród całego PEH, to literce „E” mogę zaufać najbardziej. I chodzi właśnie o emolienty.

Niedoceniane przeze mnie emolienty (substancje natłuszczające) sprawiły, że pielęgnacja moich włosów zmieniła się kompletnie a ja wydobyłam z włosów skręt. Ostatnio raz widziałam u siebie podobne fale, gdy chodziłam do podstawówki a dzisiaj mam 29 lat. Łatwo więc policzyć, jak długo błądziłam w niewłaściwym postrzeganiu tematu pielęgnacji włosów.

Oleje – co dają włosom?

Oleje wykazują wiele pozytywnych funkcji – zarówno dla kondycji skóry głowy, jak i samych włosów. Przede wszystkim chodzi o zachowanie wilgoci w strukturze skóry lub włosa. Dodatkowo olej odżywia, pomaga w przyswajaniu wielu witamin oraz chroni przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi. Z tego względu uwielbiam stosować oleje w swojej pielęgnacji, ale wyznaję pewne zasady, którym pozostaję wierna.

W przypadku stosowania oleju bezpośrednio na skórę głowy, zwracam uwagę na rodzaj oleju oraz po prostu sprawdzam, czy na mojej skórze będzie on właściwie działać. Widać to bardzo szybko, czy olej jest dobrze przyjęty przez skórę czy występują na niej jakieś zmiany lub podrażnienie. Osobiście nie mam większego problemu ze stosowaniem olejów w codziennej pielęgnacji, chociaż muszę z nimi uważać, jeśli chodzi o skórę twarzy. Zawsze więc, niezależnie od miejsca na ciele, nakładam olej na „podkład” np. z hydrolatu lub mgiełki czy serum z kwasem hialuronowym.

Tak też stosuję olejowe serum zdrowe włosy od Biomydlarni. Najpierw psikam skórę głowy oraz włosy na długości swoim ulubionym/ aktualnie stosowanym hydrolatem a następnie przystępuję do olejowania. Niewielką ilość serum nakładam na dłonie, pocieram je, aby wydobyć składniki aktywne, następnie wykonuję lekki masaż skóry głowy a resztę oleju przeciągam na długość włosów. W ten sposób serum od Biomydlarni stosowałam raz na 2/ 3 dni. Jakie efekty uzyskałam?

Włosy są błyszczące, odżywione a dodatkowo z łatwością wydobyłam ich skręt. Co do odbicia od nasady, nie ma z tym najmniejszego problemu. Niektórzy obawiają się stosowania oleju bezpośrednio przy skórze głowy, gdyż nie chcą efektu tzw. „przyklapu”. Wystarczy natomiast wymierzyć odpowiednie proporcje, aby taka kuracja zadziałała na włosy w pożądany sposób. Teraz warto przyjrzeć się składowi serum na zdrowe włosy, aby zrozumieć nieco lepiej jego specyfikę działania.

Składniki w serum „zdrowe włosy” – Biomydlarnia

Serum olejowe od Biomydlarni jest produktem w 100% wegańskim. Oznacza to, że nie zawiera w sobie żadnych składników pochodzenia zwierzęcego i odzwierzęcego. Co natomiast ma w swoim wnętrzu? Doskonale skomponowane oleje, które już z osobna działają cuda a wspólnie dają jeszcze lepsze efekty.

Skład: olej z czarnuszki, olej konopny, olej rycynowy, naturalny olejek eteryczny rozmarynowy

Serum jest dedykowane zwłaszcza do pielęgnacji włosów suchych i łamliwych, jak również przetłuszczających się i posiadających tendencję do wypadania. Serum ma za zadanie pielęgnować skórę głowy i wspomagać jej krążenie, co skutkuje przyspieszonym wzrostem nowych włosów. Producent zaleca stosować serum 1-2 razy w tygodniu, trzymając olej na włosach przez ok. 2 godziny lub nawet całą noc. I jest to świetny sposób na użycie tego produktu.

Jeśli jednak nie masz zbyt wiele czasu w ciągu dnia albo zwyczajnie jesteś niecierpliwa, możesz spróbować także mojego patentu na ekspresowe odżywienie. Osobiście stosuję serum nieco częściej, niż zaleca producent, ale wiąże się to z faktem, że niemal codziennie myję włosy (z wielu przyczyn. Być może powstanie na ten temat oddzielny artykuł). Dodatkowo trzymam olej na włosach zazwyczaj do godziny. I w moim przypadku to wystarczy. Każde włosy są inne. Moje są cienkie i łatwo je przeciążyć.

Opisany przeze mnie sposób jest zatem metodą wypracowaną na zasadzie prób i błędów na mojej własnej głowie. Polecam Ci, abyś sam/a znalazł sposób, który będzie dobry dla Ciebie. Dzięki temu olej odżywczo podziała na Twoje włosy a Ty nie będziesz musiał/a się przejmować problemami opisywanymi przez innych na forach beauty. Dzięki temu wydobędziesz z tego zacnego produktu najwięcej dobra dla siebie, a przecież o to właśnie chodzi!

Serum kosztuje 38,00 zł i jest dostępne w pojemności 50ml. To bardzo wydajny produkt, który starczy na długie miesiące.

Dominika

„Kocha, lubi … masuje”, czyli naturalny olejek do masażu – Biomydlarnia – luxusowy?

Ostatnio miałam okazję testować naprawdę ciekawy produkt polskiej manufaktury Biomydlarnia. Uroczy, ekologicznie zapakowany produkt miał za zadanie rozgrzać nieco atmosferę mojego związku a przede wszystkim zadbać o relaks, o który tak trudno w tych zwariowanych czasach. – Jak wyszło? Przekonajcie się sami.

Co zawiera w sobie olejek do masażu od biomydlarni?

Zacznę od tego, że przy pierwszym otwarciu oleju „Kocha, lubi … masuje”, już wiedziałam, że przepadnę. Zapach jest po prostu przepiękny. Oczywiście jest to kwestia gustu a ten produkt totalnie sprostał moim olfaktorycznym oczekiwaniom. A co ma w środku?

✨olejki eteryczne: ylang ylang, grejpfrut, bergamotka, imbir.

✨oleje: ze słodkich migdałów, z pestek moreli,
ryżowy.

Chociaż jest to #olejekdomasażu, osobiście traktuję go również jako po prostu suchy olejek do ciała. A nadaje się do tego świetnie, ponieważ nie działa komedogennie na skórę, nie tłuści jej, nie brudzi ubrań. Jak więc sprawdza się podczas masażu?

Olejek „kocha, lubi… masuje” – czy sprawdza się w trakcie masażu?

Świetnie! Bo dobry masaż, wbrew temu co niektórzy myślą, nie musi wcale przypominać masowanie ślimaka. 😉 Osobiście nie przepadam za zbytnim poślizgiem na ciele. Ani nie można przez to złapać tkankę, ani nie sposób się zrelaksować.

Jeśli ktoś masuje się wyłącznie na zasadzie klepania po plecach czy wręcz sunięcia po nich, OK. Dla mnie udany masaż to taki, który zawiera także elementy szczypania, łapania za tkanki, wchodzenia w fałdy skórne i przez to, poprawy krążenia.

Osobiście uwielbiam masaż i musiałam go trochę sprowokować – postem na IG, w którym poskarżyłam się na brak tego typu relaksu. No i podziałało, bo mąż się zreflektował i mnie wymasował. Dopiero w trakcie przypomniałam sobie, jak bardzo mi tego brakowało.

Relaks to nie tylko wyciszenie, spacer po lesie czy brak zewnętrznych stresorów. To również fizyczne rozładowanie. Takie ukojenie cielesne. Bo organizm należy traktować holistycznie – ciało też potrzebuje ukojenia.

A jak to działa na związek? Moim zdaniem budująco i chociaż taka pozornie bzdurka jak zakupienie olejku do masażu nie zapobiegnie rozpadowi związku, który jest na to skazany, z pewnością wprowadzi nieco ciepła do fajnej relacji. Bo chyba tak już jest, że czasem zapominamy o tym, jak cielesna bliskość jest ważna.

W gęstwienie obowiązków i zobowiązań – pędu za czymś, ucieczce przed czymś, gubimy tę bliskość.

I nie chodzi wcale o kwestie typowo seksualne. Chodzi o ciepło ukochanych dłoni, o możliwość przyjrzenia się sobie, wtulenia się w siebie, wyciszenia, spędzenia dłuższej chwili bez zbędnych słów. I taki oto właśnie olejek może być zwyczajnie zachętą do spędzenia czasu ze sobą.

selflove z olejkiem „Kocha, lubi…masuje”

A skoro o miłości mowa, warto wspomnieć też o tej najważniejszej, będącej fundamentem wszystkich innych więzi – o miłości do samej/samego siebie. Jak wcześniej wspomniałam, olejek od Biomydlarni zwyczajnie mnie zachwyca. Uwielbiam jego zapach i działanie na skórze. Właśnie dlatego nie zawsze czekam na masaż.

Są takie dni, w których masuję się sama. Nieco energiczniej masuję nogi – zaraz po szczotkowaniu na sucho. Z czułością dotykam swojego ciała, zauważam je i doceniam. Nogi, ręce, brzuch – to wszystko, co mogę sobie wymasować samodzielnie. Mniejsze ilości olejku „Kocha, lubi…masuje” sprawdzają się zamiast balsamu czy masła do ciała.

Ja lubię najpierw wyszczotkować ciało, potem udać się pod prysznic, a następnie spryskać ciało ulubionym hydrolatem i użyć tego olejku. Hydrolat do ciała? Jasne, że tak! Naturalne surowce kosmetyczne bardzo często mają szerokie zastosowanie. Można ich używać zarówno na twarzy, jak i całym ciele, a także na włosach.

Tak też potraktowałam olejek do masażu, który dla mnie po prostu stał się częścią rutyny pielęgnacyjnej. Choćby z tego powodu chętnie nabyłabym jego większe opakowanie.

W tym momencie można zakupić olejek „Kocha, lubi… masuje” o pojemności: 50ml w cenie 29,00 zł. Biorąc pod uwagę skład, w tym wysokiej jakości olejki eteryczne, cena tego kosmetyku jest zdecydowanie atrakcyjna.

Jakbyluxusowo

Naturalne odżywki Bosphaera – w kostce i słoiczku – czy warto je mieć?

Historia moich włosów

Kochani, na początek powrócę do historii moich włosów. Możecie ją poznać TUTAJ. Pisząc poprzedni artykuł nie wiedziałam, że będę w stanie zejść z porowatości. Patrząc na polecane wówczas kosmetyki widać, jak mało wiedziałam o pielęgnacji włosów. W końcu zdecydowałam się na ostre cięcie i od tego momentu zaczęłam jakkolwiek się przykładać do pielęgnacji włosów. Oczywiście uwielbiam mieć krótkie włosy – uważam, że bardzo do mnie pasują, jednak gdy tylko zeszłam z farby, a było to podczas lockdown’u, zrozumiałam, jak wykorzystam ten czas.

Nie biorąc pod uwagę tego, jak będę wyglądać, zdecydowałam się na zapuszczanie. Do tej decyzji doprowadziły mnie dwie sytuacje: 1. siwe włosy, 2. dziewczynka, która siedziała obok mnie w salonie fryzjerskim i oddała chyba z 50cm swojego pięknego warkocza, obcinając się na chłopaka. Pomyślałam, że to taka moja mała bohaterka i ja też chcę zapuścić włosy, aby móc się nimi podzielić. Nie wiem, czy się orientujecie, ale generalnie fundacja Rak ‚n’ Roll wcale nie zapewnia każdemu pięknej, naturalnej peruki. Nie ma jak, bo wciąż brakuje włosów. A zakup takiej peruki to naprawdę potężny wydatek.

Tak zaczęła się moja akcja #włosing! Na początku sięgałam po to, co naturalne. A to szałwia, a to pokrzywa. Większość szamponów dawała efekt siana, ale nie przejmowałam się tym, gdy posiadałam naprawdę krótkie włosy. Im niewiele było potrzeba do szczęścia. Miałam jednak inny problem, otóż zmagałam się z podrażnioną skórą głowy i nie mogłam się doszukać przyczyny tego problemu. W końcu wyleczyłam się zupełnie przypadkiem i teraz myślę, że podrażniałam skórę farbą i zanim skalp zdążył się zregenerować, ja znowu coś nakładałam. Gdy przestałam, problem rozwiązał się sam. Przestałam także narzekać na swędzenie skóry głowy. Tak oto weszłam w temat pielęgnacji.

Mało wiedzy, coraz większe potrzeby

Włosy rosły, a wiedzy brakowało. Zaczęłam więc poszukiwać. Oczywiście trafiłam na guru – Agnieszkę oraz jej włosowy team. Poczytałam, na co zwrócić uwagę i co jest istotne. Wiedziałam już, że emolienty, proteiny oraz humektanty są trzema składowymi do uzyskania efektu wow. Trzeba jednak poznać swoje włosy, aby zacząć uprawiać naprawdę udany włosing.

W końcu zgromadziłam kilka kosmetyków, które bardzo się u mnie sprawdziły i z czystym sumieniem jestem w stanie polecić je dalej. Zaczniemy od dwóch naturalnych odżywek do włosów. Obie wyszły spod rąk marki Bosphaera i każda jest godna uwagi. No to co? Po przydługawym wstępnie, zaczynamy!

Ekspresowa odżywka do włosów Bosphaera w szklanym słoiczku

Odżywki do włosów – Bosphaera

INCI: Urtica Dioica Extract, Propanediol, Vitis Vinifera Seed Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Mangifera Indica Seed Butter, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Oryza Sativa Bran Oil, Cetearyl Alcohol, Aqua, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Hydrogenated Castor Oil/ Sebacic Acid Copolymer, Glycerin, Cetyl Alcohol, Phytosterols, Levulinic acid, Parfum, Behentrimonium Methosulfate/ Cetearyl Alcohol, Stearyl Alcohol, Olea Europaea Fruit Oil, Argania Spinosa Kernel Oil, Benzoic Acid, Cynara Scolymus Leaf Extract, Sorbic Acid, Gluconolactone, Sodium Benzoate, Calcium Gluconate

Co wyczytamy z INCI ekspresowej odżywki do włosów? Wiele dobroci.

Wyciąg z pokrzywy stanowi tutaj bazę, na której warto się skupić. Pokrzywa jest znana ze swoich dobroczynnych właściwości, zarówno dla włosów, jak i skóry głowy. Posiada lecytynę, terpeny, sterole oraz antocyjany. Dodatkowo można w niej znaleźć witaminy: C, B2 czy K oraz minerały: wapń, żelazo, krzem i magnez.

Z substancji o działaniu nawilżających będziemy mieli: propanediol, wodę, glicerynę oraz fitosterole. O odżywienie oraz ochronę włosów zadbają oleje: z pestek winogron, awokado, ze słodkich migdałów, otrąb ryżowych, jojoba, arganowy, oliwa z oliwek oraz masło z mango.

Odżywka zawiera delikatne konserwanty: kwas sorbowy, kwas benzoesowy oraz beznzoesan sodu. Nie zawiera silikonów, wazeliny, parabenów czy składników SLS/SLES.

Przyznaję, że ekspresowa odżywka Bosphaera świetnie dociąża włosy. Można też z nią przesadzić. Gdy użyłam jej pierwszy raz, nałożyłam zdecydowanie za dużo odżywki. Szybko jednak wyciągnęłam lekcję z tego doświadczenia i postanowiłam nakładać jej o wiele mniej. Efekty tego działania były oszałamiające a przy okazji produkt starczał na naprawdę długo.

Ponieważ zeszłam z porowatości – od wysokiej do średniej – zdarza mi się odżywki nie użyć wcale. Ponieważ sięgam zamiennie po różne szampony (o tym także napiszę artykuł), stosuję odżywkę po użyciu typowego czyściocha, czyli szamponu skupiającego się na usuwaniu brudu. Takie produkty często nie mają w sobie olejów lub innych substancji o działaniu nawilżającym. Podobnie jest w przypadku stosowania peelingu do skóry głowy. Gdy się na niego decyduję, to niemal pewne, że w ruch pójdzie też odżywka do włosów. Ta z Bosphaery sprawdza się idealnie.

Odżywka w kostce Bosphaera – praktyczne zero waste

Odżywka w kostce Bosphaera

Odżywka w kostce od firmy Bosphaera okazała się moim strzałem w 10-kę, a nie ukrywam, że podchodziłam do niej sceptycznie. Nigdy wcześniej nie byłam w posiadaniu jakiejkolwiek odżywki w kostce i wydawało mi się, że wydanie 40zł na produkt, który starczy na kilka dni, nie jest rozsądne. Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, podczas gdy odżywka praktycznie nie ulegała zużyciu a działała cuda. Stosuję ją od ok. 3 tygodni.

Moje włosy, chociaż zeszły z porowatości, nadal są cienkie i przez to lubią się puszyć, zawijać. Różnie z nimi bywa. I tutaj kieruję pełną uwagę do osób, które mają podobnie. Może się zdarzyć, że tak bogata formuła odżywki, jak ta w słoiczku, okaże się dla Was obciążająca. Z ratunkiem przychodzi odżywka w kostce z minimalistycznym składem, niemal #cleanlabel. Ale o tym potem. Teraz zaglądamy w INCI.

INCI: Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Theobroma Cacao Seed Butter, Papaver Orientale Seed Oil, Stearyl Alcohol, Behentrimonium Methosulfate, Prunus Persica Kernel Oil, Persea Gratissima Oil, Hydrogenated Castor Oil/ Sebacic Acid Copolymer, Aroma, Phytosterols, Cera Carnauba, Olea Europaea Fruit Oil.

Co tu mamy? Praktycznie same emolienty, które w formie kostki działają niezwykle delikatnie, ponieważ nie da się ich nałożyć za dużo. Druga sprawa, ponieważ nie mamy tu przewagi humektantów, nie dojdzie do efektu puszenia się włosów i właśnie ze względu na to, jest to moja idealna odżywka. Z jednej strony delikatnie dociąża a z drugiej nie powoduje efektu baranka. Włosy są sypkie i piękne. Lśniące, zdrowe i okiełznane.

Oleje: z pestek brzoskwini, awokado, masło z nasion kakaowca (czuć czekoladkę), wosk roślinny, oliwa z oliwek i fitosterole to, jak się okazuje, klucz do sukcesu w kwestii pielęgnacji włosów, które lubią żyć swoim życiem. Moc odżywienia tych składników jest niesamowita. Co ciekawe, ostatnio odważyłam się wyprostować włosy i ta odżywka jest genialna, ponieważ nie ma w sobie wody, nie spala włosa a wręcz chroni go. Użyłam prostownicy pierwszy raz od dłuższego czasu i nie mogłam uwierzyć w efekt.

Oczywiście nie namawiam do prostowania, zwłaszcza codziennie. Ja i tak szkodzę swoim włoskom suszarką, jednak muszę ją stosować, aby uzyskać objętość od nasady. Modeluję włosy na szczotkę i robię to bez użycia jakichkolwiek kosmetyków do stylizacji. Moim przepisem na pięknie ułożone włosy jest odczekanie, by większość z nich wyschła, a wysuszenie na grubą, okrągłą szczotkę przez dosłownie 1,5 – 2 minuty.

Podsumowując, obie odżywki od polskiego producenta kosmetyków naturalnych Bosphaera są warte uwagi. W słoiczku mamy bogatą formułę, natomiast w kostce mamy prostą, ale niezwykle praktyczną i działającą cuda recepturę. Którą wybrać? Ja jestem zwolenniczką posiadania kilku kosmetyków do włosów i sięgania po ten, który spełni moje aktualne potrzeby. Dlatego odpowiedź jest prosta: kup obie!

Dominika

Serum anti-aging od Feel Free – hit czy bubel?

Feel Free serum anti-aging – recenzja

Jakiś czas temu na moim profilu IG (jakbyluxusowo) pojawił się post dotyczący serum anti-aging od Feel Free. Po ukazaniu się posta, spotkałam się z różnymi reakcjami na temat samej marki. Serum okazało się być dla znajomych recenzentek nowością. Dziewczyny zdołały jednak zapoznać się z częścią oferty tej marki. Firma Feel Free pochodzi z Hiszpanii i jest to kwestia, którą lubię zaznaczać – pochodzenie firmy, pochodzenie surowców i działanie na skórę Polek.

Tak się złożyło, że w Polsce w dalszym ciągu znaczące większość cer to cery mieszane i suche, cery naczynkowe, wrażliwe, skłonne do reakcji alergicznych. Takie są Słowianki – delikatne. Włosy mamy cienkie i puszące się, paznokcie dość słabe i łamliwe, twarze rumiane, z tendencjami do szybkiego wiotczenia. Skóra cienka i jasna tak już ma. Oczywiście zdarzają się wyjątki, jednak skupmy się na regule. Hiszpanki są od nas zupełnie różne, żyją w innym klimacie, jedzą coś innego, mają grubszą skórę, gęstsze włosy i reagują na inne składniki, niż my. Warto o tym pamiętać, sięgając choćby po coraz popularniejsze kosmetyki ajurwedyjskie.

Nie jest to pewnik, że kosmetyk stworzony na bazie azjatyckich lub bałkańskich surowców zaszkodzi Twojej słowiańskiej cerze lub włosom. Pamiętaj jednak, by w razie możliwości robić testy alergiczne i jeśli w danej drogerii nie możesz uzyskać próbek, pytaj o testery. Zrób sobie próbę na cienkiej skórze (za uszami, na zgięciu łokcia itp), odczekaj 24h i dopiero, gdy nic się nie wydarzy, wróć po produkt. Rozumiem, że czasem się tak zwyczajnie nie da, bo akurat trwa promocja, która kończy się w ten sam dzień albo nie ma możliwości przetestowania danego produktu. Wówczas masz dwa wyjścia: odpuścić lub zaryzykować zakup.

Ja zaryzykowałam, jeśli chodzi o serum Feel Free. Czy okazał się on być moim hitem czy kompletnym bublem?

Moje odczucia – serum anti-aging Feel Free

serum feel free anti aging - konsystencja
serum feel free anti aging – konsystencja

Zanim otworzyłam serum, zostałam oczarowana jego wyglądem. Szklany pojemniczek na drewnianą zatyczkę. (Tu mam jedną uwagę, gdyż zatyczka nie była woskowana. Przez to wyczuwa się na niej drewniane opiłki, a nawet wystają drzazgi. Niefajne uczucie na dłoni, którą za chwilę ma się nakładać coś na twarz.) Po otwarciu kosmetyku i nałożeniu go na zgięcie dłoni, już czułam, że będzie fajnie. Biała maź o żelowej konsystencji, wyczuwalna obecność chłodzącego aloesu i piękny zapach – pieprzowo-cytrusowy. (Tu ciekawa anegdota, otóż na Wizażu widziałam kilka opinii, że wszystko fajnie, tylko zapach nie do zniesienia. Stąd wniosek, że każdemu podoba się coś innego. Ja uwielbiam zapach ziół a ten dodatek pieprzu tylko mnie zaciekawił).

Produkt bardzo dobrze nakłada się na twarz. Zdecydowanie jest to przyjemna czynność, dająca natychmiastowe uczucie nawilżenia i przyjemnego chłodu. Serum nie jest tłuste, chociaż zawiera w swoim składzie także oleje. Szybko wchłania się w skórę, nie pozostawia po sobie żadnej warstwy – ani tłustej, ani żelowej, rolującej z się. Dlatego serum doskonale nadaje się pod makijaż. Po ponad 2-tygodniowym stosowaniu osobiście nie doświadczyłam żadnej reakcji uczuleniowej, ani jakichkolwiek innych negatywnych konsekwencji. Jednak uwaga! Spoglądając na skład kosmetyku, niektóre osoby powinny poważnie zastanowić się nad jego użyciem.

Składniki zawarte w serum Feel Free

serum feel free anti aging - opakowanie
serum feel free anti aging – opakowanie

INCI: Aqua, Aloe barbadensis Leaf Juice, Isoamyl, Cocoate, Coco-Caprylate/Caprate, Caprylic/capric Triglyceride, Olea Europaea Fruit Oil, Glycerin, Argania Spinosa Kernel Oil, Polyglyceryl-2 Stearate, Glyceryl Stearate, Punica Granatum Seed Oil, Propanediol, Hydrolyzed Hyaluronic Acid, Avena Sativa Kernel Extract, Calendula Officinalis Flower Extract, Pyrus Malus Fruit Extract, Stearyl Alcohol, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Chamomilla Recutita Flower Extract, Salvia Sclarea Extract, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Benzyl Alcohol, Citric Acid, Xantham Gum, Parfum, Citral, Gerianiol, Limonene, Linalool.

Żel z aloesu na 2 miejscu (to się czuje podczas stosowania serum), mieszanina estrów kwasów kaprylowego i kaprynowego z alkoholami z oleju kokosowego oraz trójgliceryd kaprylowo-kaprynowy o działaniu zmiękczającym skórę. Nawilżająca gliceryna, hydrolizowany kwas hialuronowy. Tworzące ochronny film tłuszcze roślinne: oliwa z oliwek, olej arganowy, olejek z pestek granatu (mega bomba antyoksydacyjna), olej jojoba.

Odżywcze ekstrakty i wyciągi roślinne: wyciąg z nasion owsa o działaniu nawilżająco-ściągającym, przeciwbakteryjny i jednocześnie kojący stany zapalne wyciąg z kwiatów nagietka, wyciąg z jabłek będący silnym antyoksydantem oraz działający nawilżająco na skórę, wyciąg z kwiatów rumianku (paradoksalnie dla wielu osób uczulający składnik, kojący i łagodzący dla osób odporniejszych), kolejny przeciwzapalny składnik – wyciąg z trawy i kwiatów szałwii.

Konserwanty: sorbinian potasu, benzoesan sodu, alkohol benzylowy.

Uwaga! W kosmetyku znajduje się nieduża ilość delikatnego kwasu AHA (citric acic) o działaniu rozjaśniającym i wygładzającym. Ma on na celu spłycenie zmarszczek, jednak w słoneczne dni należy go stosować w połączeniu z silnym filtrem SPF.

Aromaty: cytral, limonen a więc cytrusowe aromaty, które mogą u niektórych osób wywoływać reakcje uczuleniowe.

Podsumowanie na temat serum anti-aging Feel Free

Skład tego kosmetyku jest PIĘKNY. Jeśli tylko możesz go używać, ponieważ nie reagujesz alergicznie na jego składniki, jesteś SZCZĘŚCIARĄ. Dlaczego? Rzadko zdarza się tak zgrabne połączenie składników nawilżających z ochronnymi olejami oraz ekstraktami o działaniu antyoksydacyjnym w cenie… 35zł. Co więcej, można trafić na niesamowite promocje. Ostatnio w Hebe to serum było sprzedawane za 23zł. Powiem wam szczerze, że nie widzę problemu w wydaniu choćby i 200zł na dobry kosmetyk, ale obserwuję te składy i naprawdę zatrważająca większość dobrze promowanych kosmetyków powyżej 100zł nie wyróżnia się NICZYM. Skoro nie widać różnicy albo widać – na korzyść produktu tańszego, po co przepłacać?

Czuję ogromny respekt do firm, które sprzedają kosmetyki w cenach realnych dla większości konsumentów. Oszczędzają na reklamie, designie (chociaż tutaj nie ma się czego uczepić) a pieniądze cisną w surowce wysokiej jakości. Daję firmie Feel Free dużo buziaczków i przesyłam czułość, bo zasłużyli.

Naturalny, ale skuteczny dezodorant w sprayu Bosphaera

Początki z naturalnym dezodorantem

Nigdy nie przypuszczałam, że mogę mieć jakiekolwiek problemy z brzydkim zapachem. Nie miałam ich nawet będąc nastolatką. Tymczasem lata stosowania syntetycznych blokerów gruczołów potowych sprawiły, że moje ciało zaczęło nienaturalnie reagować. Przekonałam się o tym sięgając po naturalny dezodorant.

Naturalny dezodorant w sprayu Bosphaera

To, że zaczynacie wytwarzać intensywny zapach oznacza, że Wasz organizm z czymś się zmaga. Pod pachami zbiera się wilgoć i jest ona doskonałym środowiskiem dla rozwoju bakterii. Skóra wykazuje naturalne tendencje do zwalczania brzydkiego zapachu, oczywiście nie jest w stanie się go pozbyć w 100%. Temat naturalnego zapachu skóry pod pachami zaczął być dla ludzi wstydliwy, aż w końcu, gdy nasza kultura społeczna przestała przyjmlwać cokolwiek, co brzydkie lub po prostu nieidealne, zagubiliśmy się.

Współczesne nastolatki zaczynają stosować blokery potu bardzo wcześnie. Wiele z nich nawet nie wie, jak pachnie naturalnie. Dzieciaki boją się oceny rówieśników i łatki zaniedbanych. Nic dziwnego, że poddają się presji. Jednak wiedząc to, co wiem dzisiaj, swojej nastoletniej córce podarowałabym w prezencie naturalny dezodorant. Taki, który zamiast blokować, wspiera naturalne procesy zachodzące w skórze. Przy okazji działa antybakteryjnie i łagodząco. Nastolatce, rówieśniczce, mamie poleciłabym naturalny dezodorant Bosphaera. Z kilku powodów.

Naturalny dezodorant w sprayu Bosphaera – moja opinia

Naturalny dezodorant w sprayu Bosphaera

Stosowałam już kilka naturalnych dezodorantów. Wszystkie w jakiś sposób lubię, jednak to właśnie Bosphaera stworzyła dezodorant w sprayu, nie w kremie i to dało temu kosmetykowi istotną przewagę nad konkurencją. Każdy produkt miał swoje plusy i minusy, jednak to dezodorant Bosphaera zdecydowanie ma najwięcej plusów.

Produkt znajduje się w estetycznym szklanym opakowaniu i posiada praktyczny atomizer. Na początku trzeba nacisnąć go kilka razy, by zaczął działać. Później śmiga jak szalony. Pięknie rozprasza ciecz, tworząc mgiełkę. Staram się pryskać dezodorantem z dość dalekiej odległości. Tak, by jedno psiknęcie okalało całą pachę. Gdy wymierzy się zbyt blisko, produkt może ściekać po ręce. I to jest jedyny minus tego dezodorantu. Przy braku wyczucia może dojść do takiego efektu. Wówczas wystarczy wytrzeć smugę z ręki. Reszta, która została na pasze, powinna szybko wyschnąć i po sprawie.

Dezodorant nie jest zbyt duży. Jest to jednak zrozumiałe. Lepiej stosować zawsze świeże produkty, zwłaszcza na tak delikatnej skórze, jak ta pod pachami. Kosmetyk wystarcza na ok 1,5 miesiąca przy codziennym użytkowaniu. Dezodorant łatwo się zmywa, do tego celu nie jest konieczne użycie żadnych mocnych środków myjących.

Składniki (INCI) w dezodorancie Bosphaera

Naturalny dezodorant w sprayu Bosphaera

INCI: Salvia Sclarea Flower Extract, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Propanediol, Caprylyl/Capryl Wheat Bran/Straw Glycosides, Aqua, Sorbitol, Levulinic Acid, Aniba Rosaeodora Wood Oil, Citrus Limon Peel Oil, Benzoic Acid, Usnea Barbata Extract, Tromethamine, Sorbic Acid, Enteromorpha Compressa Extract, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Ocimum Sanctum Leaf Extract, Silybum Marianum Fruit Extract,  Garcinia Mangostana Peel Extract, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Citric Acid, Sodium Hydroxide, Linalool, Limonene, Benzyl benzoate, Citral, Geraniol.

Skład dezodorantu Bosphaera zaczyna się od hydrolatu z szałwii. Ten wykazuje właściwości przeciwbakteryjne i przeciwgrzybicze. Następnie mamy żel aloesowy o działaniu nawilżająco-kojącym. Idealny w przypadku podrażnień skóry, np. po goleniu. Propanediol (roślinny glikol) wykazuje działanie nawilżające. Kolejny jest solubilizator z otrębów pszennych. Woda, sorbitol i kwas lewulinowy (naturalny konserwant). Kolejnym konserwantem jest kwas benzoesowy, dopuszczony do użytku przez ECOCERT. Soda oczyszczona jest substancją, która daje produktowi działanie przeciwpotne i zapobiegające wytwarzaniu się brzydkiego zapachu. Czuć ją w rozpraszanej mgiełce. Gdy psiknie się sobie w nos, można czuć przez chwilę drażniący zapach, typowy dla sody. Na pewno znacie go OD KUCHNI. 😊

Warto zwrócić uwagę na bogactwo ekstraktów i olejków cytrusowych, które nadają produktowi niezwykły zapach, jak również działają przeciwrodnikowo. Niestety, osoby ze skórą wrażliwą na olejki eteryczne i ekstrakty, zwłaszcza cytrusowe, mogą doznać reakcji alergicznej. Tak naprawdę ten dezodorant nie posiada żadnej chemii, która mogłaby zaszkodzić i jedyne alergeny, jakich się tu dopatruję to właśnie naturalne surowce pozyskiwane z owoców.

Ja należę do szczęśliwego grona osób, które nie mają takich problemów. Mnie natomiast podrażniają zbyt mocne glinki lub składniki ajurwedyjskie, np. kurkuma. Tutaj natomiast nie ma ani jednego składnika, który mógłby zrobić mi krzywdę. Taka samoświadomość jest niezwykle ważna. Czytajcie składy i sprawdzajcie, co ewentualnie Was uczuliło, by w przyszłości unikać tego składnika.

Dezodorant naturalny w sprayu od polskiej manufaktury Bosphaera mogę Wam polecić z całego serca. Poleciłabym go pewnie już po samym przeczytaniu składu, ale jednak zwlekałam z recenzją do wykończenia ostatniej kropli tego prosuktu. Z pewnością sięgnę po niego w przyszłości i jestem bardzo ciekawa, jak się spisze, gdy w końcu przyjdą do nas upały.

Balsamy do ust Rituals

Idealne usta w 2020

Rok 2020 spędzę pod hasłem: usta idealne. Jest to możliwe dzięki przyszłej szwagierce, Ani, która każdego roku daje mi w podarku kosmetyki, na które sama nie wpadłam i które zawsze mnie zachwycają. Tak było i tym razem. Miłość od pierwszego wejrzenia i pierwszego użycia. Cztery kolory odżywczych balsamów do ust Rituals zapewnią mi świeży, zdrowy wygląd. Z tego co wiem, kosmetyki tej marki są dostępne w niektórych polskich drogeriach, jednak balsamy, które otrzymałam, póki co nie są jakoś super dostępne na terenie naszego kraju. Mam nadzieję, że się to zmieni, bo jak skończą się moje cztery kosmetyki do pielęgnacji do ust, nie wiem co zrobię.

Efekt wow – design i skład

Od leweJ; berry, nude, red
Od leweJ; berry, nude, red

Pierwsze zauroczenie produktami marki Rituals miało miejsce jeszcze przed wypróbowaniem. Zobaczyłam, jak pięknie są zapakowane, w metalowy, zimny sztyft z guziczkiem, po którego kliknięciu następuje możliwość wysunięcia balsamu. Mega bajer! Gadżeciarski taki. Potem spojrzałam na skład i zachwyciłam się znowu. Opiszę skład i działanie każdego poszczególnego balsamu, ponieważ istnieją między nimi pewne różnice i po prostu warto o nich wspomnieć.

Wszystkie balsamy do ust Rituals łączy nadrzędny cel: pielęgnacja suchych warg. W składzie każdego produktu można spotkać mnóstwo olejków oraz roślinnych maseł, które wykazują działanie głęboko nawilżająco-regenerujące. Chciałabym użyć słowa: pomadka, jednak producent podkreśla, że jest to „lipbalm” i słusznie, bo kolor, jaki produkt pozostawia na ustach, jest bardzo subtelny. Jeśli ktoś kieruje się podczas zakupu intensywnością np. czerwonego balsamu Rituals, niechaj przemyśli sprawę dwa razy. Na ustach to już nie jest krwista czerwień, lecz jakby półprzezroczysta powłoczka o tym kolorze.

Dla mnie efekt jest przepiękny, ponieważ z jednej strony to tylko delikatny kolor, a z drugiej strony to podkreślenie naturalnego look’u. Usta są nawilżone i błyszczące, jednak nie w jakiś nachalny sposób. Po prostu stają się bardziej kuszące i ponętne. Wszystko to w zakresie wizerunku, jaki można prezentować na co dzień. Efekt nie jest wyzywający, a jednak pozostaje widoczny. To doskonałe optimum. Stosując balsamy do ust Rituals każdego dnia, po tygodniu miałam wrażenie, że problem suchych i pękających warg kompletnie u mnie zniknął.

Spoglądając na skład, wielkiej analizy nie będzie. Łatwo można się zorientować, że INCI pomadek Rituals po prostu zachwyca. Mamy tu głównie oleje, aromaty, humektanty i w wersjach kolorowych także barwniki. Nie ma czego analizować, ponieważ INCI jest bardzo czytelne.

Rituals Repair smoothing lipbalm shea butter & eucalyptus

Rituals Repair smoothing lipbalm shea butter & eucalyptus
Rituals Repair smoothing lipbalm shea butter & eucalyptus

INCI: ricinus communis (castor) seed oil, cocos nucifera (coconut) oil, cera alba/beeswax, simmondsia chinesis (jojoba) seed oil, olea europaea (olive) fruit oil, candelila cera/euphorbia cerifera (candelila) wax, vitis vinifera (grape) seed oil, palmitic acid, stearic acid, butyrospermum parkii (shea) butter, helianthus annuus (sunflower) seed oil, eucalyptus globulus leaf oil, mentha piperita (peppermint) oil, tocopheryl acetate, menthol, aloe ferox leaf extract, glycine soja (soybean) oil, stevia rebaudiana extract, limonene, tocopherol.

Zaczynamy od bazy, a więc eukaliptusowego balsamu do ust o działaniu silnie regenerującym. Na etykiecie widnieje „shea butter”, jednak nie jest to bazowy składnik. W największym stężeniu mamy tutaj kolejno: olej rycynowy, olej kokosowy, wosk pszczeli, olej jojoba, oliwę, olej z winogron, kwas palmitynowy, kwas stearynowy i dopiero potem masło shea. Nie jest to wcale nieprzemyślany zabieg, ponieważ masło shea w zbyt dużej ilości, przejmuje „dowodzenie” nad wyglądem produktu. Otóż masło shea jest stosunkowo twardym surowcem, dodatkowo kapryśnym, bo lubi generować małe, białe kropeczki, które nie mają negatywnego wpływu na działanie produktu, jednak nie są najlepszym efektem wizualnym.

Poza tym wcześniej występujące oleje też są super. Wosk pszczeli sprawia, że nie jest to produkt wegański. Osobiście jednak uwielbiam produkty z tym składnikiem. Co do INCI, nie widzę niczego niepokojącego. Skład wygląda wręcz pięknie, mamy bogactwo olejów, ale również antybakteryjne i przeciwgrzybicze olejki eteryczne oraz antyoksydanty.

Celowo dałam sobie czas na tę recenzję i po półrocznym testowaniu, z całym przekonaniem stwierdzam, że nie wiem, co zrobię, jeśli ten produkt się zużyje. Nigdy nie miałam tak doskonale działającego balsamu do ust. Dzięki niemu przez ani jeden dzień nie towarzyszył mi problem suchych i poranionych warg, co niestety wcześniej często miało miejsce.

Rituals Nude tinted lipbalm shea butter & aloe vera

Rituals Nude tinted lipbalm shea butter & aloe vera
Rituals Nude tinted lipbalm shea butter & aloe vera

INCI: ricinus communis (castor) seed oil, cocos nucifera (coconut) oil, cera alba/beeswax, simmondsia chinesis (jojoba) seed oil, candelila cera/euphorbia cerifera (candelila) wax, olea europaea (olive) fruit oil, vitis vinifera (grape) seed oil, palmitic acid, stearic acid, helianthus annuus (sunflower) seed oil, butyrospermum parkii (shea) butter, parfum/fragrance, tocopheryl acetate, linalool, capsanthin/capsorubin, aloe ferox leaf extract, glycine soja (soybean) oil, stevia rebaudiana extract, eugenol, maltodextrin, benzyl alcohol, limonene, tocopherol, rosmarinus officinalis (rosemary) leaf extract, geraniol, barwniki: Cl 77891 (titanium dioxide), Cl 75470 (carmine).

Pomadka o kolorze NUDE przypomina mi trendy z początku XXI wieku, kiedy to Britney Spears oraz Anastasia spoglądały na nas z ekranu ze swoimi jasno różowymi ustami, na które często robiono zoom. Lubię tę pomadkę, natomiast sięgam po nią najrzadziej. Raczej wówczas, gdy mam ochotę wyglądać trochę jak laleczka albo fanka stylu słodkich Koreanek.

Rituals Red tinted lipbalm shea butter & aloe vera

Rituals Red tinted lipbalm shea butter & aloe vera
Rituals Red tinted lipbalm shea butter & aloe vera

INCI: ricinus communis (castor) seed oil, cocos nucifera (coconut) oil, cera alba/beeswax, simmondsia chinesis (jojoba) seed oil, candelila cera/euphorbia cerifera (candelila) wax, olea europaea (olive) fruit oil, vitis vinifera (grape) seed oil, palmitic acid, stearic acid, helianthus annuus (sunflower) seed oil, butyrospermum parkii (shea) butter, parfum/fragrance, capsanthin/capsorubin, tocopheryl acetate, linalool, aloe ferox leaf extract, maltodextrin, glycine soja (soybean) oil, stevia rebaudiana extract, eugenol, tocopherol, rosmarinus officinalis (rosemary) leaf extract, benzyl alcohol, limonene, geraniol, barwniki: Cl 75470 (carmine), Cl 77891 (titanium dioxide).

Pomadka Rituals RED jest istnym objawieniem. Nadaje ona lekkiej czerwonej poświaty – wygląda się tak, jakby właśnie zjadło się czerwonego loda wodnego albo farbującego na czerwono lizaka. Dzięki tej pomadce łatwo można osiągnąć efekt popularny w koreańskich makijażach – słodkie, błyszczące, ale nie przerysowane czerwone usta.

Rituals Berry tinted lipbalm shea butter & aloe vera

Rituals Berry tinted lipbalm shea butter & aloe vera
Rituals Berry tinted lipbalm shea butter & aloe vera

INCI: ricinus communis (castor) seed oil, cocos nucifera (coconut) oil, cera alba/beeswax, simmondsia chinesis (jojoba) seed oil, candelila cera/euphorbia cerifera (candelila) wax, olea europaea (olive) fruit oil, vitis vinifera (grape) seed oil, palmitic acid, stearic acid, butyrospermum parkii (shea) butter, parfum/fragrance, tocopherol acetate, linalool, aloe ferox leaf extract, glycine soja (soybean) oil, stevia rebaudiana extract, eugenol, benzy alcohol, limonene, geraniol, tocopherol, polyhydroxystearic acid, barwniki: Cl 75470 (carmine), Cl 77891 (titanium dioxide), Cl 77499 (Iron Oxides), Cl 75120 (Annatto).

BERRY od Rituals mnie zaskoczyło. Myślałam, że będzie to kolor niezdatny do codziennego użytku. Okazało się zupełnie inaczej, ponieważ mamy tu do czynienia z lekką poświatą bordo. Pomadka daje super wykończenie, gdy pragnie się podkreślić właśnie usta. Idealnie nadaje się do makijażu wieczornego, ale również na wyjście do pracy czy do miasta. Nie wygląda upiornie. To taka ciemniejsza i trochę chłodniejsza wersja pomadki RED – obie są bardzo praktyczne.

Od jakiegoś czasu balsamy są dostępne także na rynku polskim. Gdy ja je otrzymałam, jeszcze nie można ich było dostać w Polsce. Teraz można je zakupić na stronie producenta – Rituals.

Delikatny i bezpieczny peeling do twarzy Bosphaera

Pasta oczyszczająco-peelingująca Bosphaera

Twarz bez podrażnień – delikatny peeling

W końcu mogę polecić delikatny i bezpieczny peeling do twarzy! Nadszedł ten moment. Wcześniej raczej stroniłam od tego typu produktów. Nawet peeling DIY na bazie miodu i cukru drobnoziarnistego lubił mnie podrażniać. Tymczasem postanowiłam dać szansę nowości polskiej manufaktury kosmetycznej Bosphaera i to była świetna decyzja.

Zacznę od tego, że pasta oczyszczająco-peelingująca nie jest zwykłym scrubem. Peelinguje tutaj głównie drobno zmielony eksfoliant z migdała. Dodatkowo w paście obecnych jest wiele olejów roślinnych, które działają łagodząco i ochronnie. Pasta zawiera także delikatne i naturalne substancje myjące, dzięki którym lekko się pieni pod wpływem masowania z dostępem do wody. Pasta oczyszczająco-peelingująca od Bosphaera jest wegańska, nietestowana na zwierzętach i wykonana ręcznie, bez użycia metod szkodliwych dla środowiska.

Po użyciu pasty, twarz jest wyraźnie oczyszczona, ale nie podrażniona. Staje się rozświetlona i orzeźwiona. To uczucie jest cudowne. Chociaż w składzie mamy sporo tłustych substancji, pasta nie pozostawia po sobie tłustych śladów – wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że pozostawia matowe, takie satynowe wykończenie na skórze. I mały bonus – pachnie truskawkową mambą! 😍

Analiza INCI – paska oczyszczająco-peelingująca Bosphaera

Skład pasty do mycia twarzy Bosphaera
Skład pasty do mycia twarzy Bosphaera

Citrus Aurantium Amara Flower Water, Kaolin, Prunus Amygdalus Dulcis Shells, Theobroma Cacao Seed Butter, Oryza sativa Bran Oil, Aqua, Cocos Nucifera Oil, Decyl Glucoside, Mangifera Indica Seed Butter, Cera carnauba, Glycerin, Aroma, Propanediol, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Cetyl Alcohol, Levulinic acid, Cocamidopropyl Betaine, Behentrimonium Methosulfate / Cetearyl Alcohol, Stearyl Alcohol, Gluconolactone, Benzoic acid, Sodium Benzoate, Sodium chloride, Sorbic acid, Enteromorpha Compressa Extract, Silybum Marianum Fruit Extract, Ocimum Sanctum Leaf Extract, Calcium Gluconate, Citric Acid.

Zaczynamy od tego, co w Bosphaerze kocham najbardziej – kosmetyk nie bazuje na zwykłej wodzie! Zawsze jest to jakiś hydrolat. W tym wypadku mamy do czynienia z wodą z kwiatów gorzkiej pomarańczy (Neroli)! To jest absolutny hicior. Hydrolat Neroli nawilża skórę, wykazuje także działanie bakterio- i grzybostatyczne. Dodatkowo w lekkim stopniu działa ściągająco i zwęża pory, co jest bardzo pożądanym działaniem w takim produkcie, jak pasta myjąca do twarzy. Na drugim miejscu w składzie pasty mamy kaolin, a więc glinkę białą. Jest to bardzo delikatna glinka, która może być stosowana także na skórze suchej i wrażliwej.

Prunus Amygdalus Dulcis Shells to eksfoliant, inaczej proszek powstały ze zmielenia skorupy słodkich migdałów. Wykazuje on działanie peelingujące. Mamy także oleje i masła roślinne o działaniu ochronnym, odżywczym i nawilżającym: Theobroma Cacao Seed Butter (masło z nasion kakaowca), Oryza sativa Bran Oil (olej z otrębów ryżowych), Cocos Nucifera Oil (olej kokosowy) i Simmondsia Chinensis Seed Oil (olej jojoba). Z substancji nawilżających mamy też glicerynę roślinną oraz Propanediol (glikol roślinny) pozyskiwany z kukurydzy. Mamy też emolient (tworzący film ochronny na skórze) Stearyl Alcohol (Alkohol stearylowy).

Substancje wspierające właściwą konsystencję i działanie kosmetyku: Aqua (woda), Cera carnauba (naturalny wosk roślinny), Cetyl Alcohol (alkohol cetylowy) chroniący także przed nadmierną utratą wody, Levulinic acid (kwas lewulinowy) będący naturalnym konserwantem, Benzoic acid (kwas benzoesowy), Sorbic acid (kwas sorbinowy) – kolejne konserwanty, Cetearyl Alcohol (Alkohol Cetylostearylowy, Alkohol cetearylowy) oraz Sodium chloride (Chlorek sodu) poprawiające konsystencję kosmetyku.

Substancje o działaniu oczyszczającym: Cocamidopropyl Betaine (Kokamidopropylobetaina), Behentrimonium Methosulfate (Metylosiarczan behenotrójmonium).

Ekstrakty: tulsi Ocimum Sanctum Leaf Extract, z ostropestu Silybum Marianum Fruit Extract, z aktywnej frakcji algi Silybum Marianum Fruit Extract (łagodzi podrażnienia skóry i ochrania przed czynnikami zewnętrznym).

Inne składniki: Gluconolactone (glukonolakton), czyli naturalny antyoksydant (pozyskiwany z kukurydzy), działający ochronnie na skórę. Glukonolakton radzi sobie z podrażnieniami, przyspiesza proces odnowy komórkowej skóry. Z pewnością jego obecność w paście peelingującej ma znaczenie dla ogólnego wrażenia ze stosowania kosmetyku. To nie wszystko, bo glukonolakton działa też ujędrniająco oraz chroni skórę przed szkodliwymi skutkami ekspozycji na promieniowanie UV.

Podsumowanie pasty oczyszczająco-peelingującej

Zawartość pasty do mycia twarzy Bosphaera
Zawartość pasty do mycia twarzy Bosphaera

Skład pasty Bosphaera broni się sam. Oczywiście poza olejami, masłami roślinnymi, ekstraktami i innymi wartościowymi składnikami, w kosmetyku obecne są również konserwanty i substancje stabilizujące. Wszystkie te składniki sprawdziłam i mogę podsumować, że są one bezpieczne, także dla kobiet w ciąży. Peeling świetnie radzi sobie z zaskórnikami, jednocześnie nie podrażniając skóry. Drobinki zawarte w paście są nieduże, ale na tyle wyczuwalne, by proces pozbycia się starego naskórka przebiegł szybko i pomyślnie.

Po ten produkt na pewno będę wracać, ponieważ jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby peeling do twarzy mnie nie podrażniał. Raczej stosowałam maseczki z glinki i poza tym tradycyjnie myłam twarz. Wynikiem takiej pielęgnacji były coraz bardziej widoczne zaskórniki. Dlatego uważam, że peeling twarzy jest ważny. Każdy powinien sobie dopasować ten rodzaj kosmetyku do własnych potrzeb. W moim przypadku podrażniały zarówno peelingi ziarniste, jak i enzymatyczne i te drugie zrobiły z mojej twarzy taką masakrę, że boję się ponowić tę przygodę.

Rozważam jeszcze użycie kwasów w przyszłości. Jednak nie wiem kiedy to nastąpi, kiedy się przełamię. W tym momencie zdecydowanie wolę się ograniczyć do stosowania pasty oczyszczająco-peelingującej od Bosphaery. Zwłaszcza, że jest ona bardzo wydajna, pakowana w szklany słoiczek i dostępna w cenie ok. 36zł. Chociaż producent twierdzi, że można ją stosować niemal codziennie, w moim przypadku wystarczy raz na tydzień i przy takim użytkowaniu zużyłam dosłownie 1/4 słoiczka w ciągu dwóch miesięcy.