Jak możecie spostrzec po moim profilu oraz blogu, nie często robię info #denko. Zdarzają mi się takie relacje, ale denkowe wpisy na blogu czy posty na IG to już poważniejsza sprawa. Powodem jest fakt, że w momencie tworzenia recenzji, coś już o danym produkcie wiem i moje finalne odczucia po prostu nie różnią się od tych, które mam w trakcie testów. W tym jednak przypadku zdarzyło się coś, co nie dzieje się codziennie – zmieniłam zdanie na temat danego produktu lub zyskałam nowe wnioski.
tonik samoopalający – Resibo Hahe Some Tan – denko
Tutaj od początku była miłość i do końca jest miłość. Należy jednak dodać kilka słów o tym toniku. Ponieważ Have Some Tan daje coś więcej, niż efekt skóry muśniętej słońcem. To przede wszystkim produkt o niesamowitych właściwościach pielęgnacyjnych.
Skład jest bardzo przemyślany, bo z jednej strony substancje o właściwościach brązujących skórę a z drugiej, kwas cytrynowy (należący do grupy kwasów AHA) oraz liczne składniki nawilżające i kojące.
Ale UWAGA!
Stosując tonik codziennie, doprowadziłam do pojawienia się pomarańczowych plamek przy uszach. Najprawdopodobniej nałożyłam tam nieco więcej produktu a łatwo o pomyłkę, gdyż efekt barwienia skóry nie jest widoczny od razu. Ciemniejsza poświata pojawia się po kilku godzinach.
Wypracowałam więc technikę, w której po tonik sięgałam co 2 lub 3 dzień i dbałam o to, aby bardzo dokładnie go rozprowadzić – także na uszach i szyi. – Wówczas efekty były po prostu spektakularne. Nie wyglądałam jakbym dopiero wróciła z Bali, ale moja twarz stała się zwyczajnie ładniejsza. Pozbawiona niedoskonałości, wyrównana i nawilżona.
Brązujący Balsam do Ciała i Twarzy MOKOSH
#rozczarowanie – no niestety. Chociaż z początku chwaliłam go pod niebiosa i możecie to zobaczyć w mojej recenzji, z czasem pojawiły się niespodzianki, na które nie byłam gotowa. Przyznaję, że przetestowałam balsam w trudnych warunkach, bo początkowo nakładałam go codziennie, ALE na stronie producenta są (moim zdaniem) informacje wprowadzające w błąd.
Otóż producent pisze: “innowacyjny składnik pochodzenia naturalnego „MelanoBronze” z ekstraktu niepokalanka pospolitego, który zwiększa naturalną pigmentację skóry poprzez stymulację produkcji melaniny w melanocytach. Dzięki temu skóra staje się ciemniejsza w taki sam sposób, jak podczas zażywania kąpieli słonecznej, jednak bez konieczności narażania jej na promieniowanie UV.”
Wywnioskowałam, że balsam to takie cudo, które pobudza komórki wewnątrz skóry i sprawia, że ta zaczyna brązowieć. A podczas użytkowania okazało się, że jak to w przypadku każdego balsamu brązującego, każda warstwa produktu to zwyczajna szpachla malarska na skórze. – Do pewnego momentu balsam brązujący Mokosh daje absolutnie przepiękny efekt. Po przekroczeniu cienkiej granicy, zaczynają się problemy.
I tak nabawiłam się plam. Myślę, że istotną informacją jest również to, że szczotkuję skórę. Ten rytuał mógł zwyczajnie ściągnąć część produktu, doprowadzając do efektu dalmatyńczyka. Najwięcej przebarwień miałam na szyi oraz między piersiami. Całe szczęście, że nie nałożyłam balsamu w tej ilości na twarz.
Tak więc NIE JEST TO BUBEL, ale warto wiedzieć, jak właściwie go stosować. Mi się wydawało, że to naprawdę będzie jakaś totalna innowacja, która na dobre oderwie mnie od szkodliwych kąpieli słonecznych, a tymczasem balsam Mokosh okazał się być po prostu kolejnym samoopalaczem. Świetnym, pięknym, cudnie pachnącym, ale jednak – samoopalaczem, którego należy stosować z dużą rozwagą.
Podczas targów Ekotyki miałam okazję zajrzeć na stoisko firmy iossi. Kojarzyłam tę markę ale nigdy nie sfinalizowałam zamówienia. Kiedy w moje ręce wpadły pięknie pachnące masła i peelingi, wiedziałam, że pokocham produkty iossi.
Na targach były tłumy, dlatego dostać się do jakiegoś stoiska i dokonać zakupu nie było łatwo. W końcu przyszła moja kolej. Od razu zwróciłam uwagę na piękną szklaną oprawę produktów. Przede mną stały trzy zgrabne słoiczki z peelingami. Powąchałam każdy z nich i doznałam niemal olśnienia, kiedy w końcu trafiłam na połączenie limonki z rozmarynem.
Peeling cukrowy z solą epson i rozmarynem jest tym, czego szukałam najbardziej. Po produktach od Czterech Szpaków było mi tak trudno znaleźć coś równie dobrego, że stosowałam własnoręcznie zrobiony scrub (napiszę o nim w innym artykule). Dobrze się sprawdzał ale nie pachniał tak zachwycająco. Tymczasem ja należę do tych osób, które kochają się w zapachach. Zwłaszcza, gdy są naturalne.
Skład peelingu iossi – samo dobro
Iossi peeling rozmaryn i limonka
Skład: cukier, sól epsom, olej z pestek moreli, masło shea, olej krokoszowy, olej ryżowy, szałwia, gliceryna roślinna, olejek eteryczny z rozmarynu, kwas dehydrooctowy i alkohol benzylowy, olejek may chang, olejek cytronellowy, witamina E, olejek copaiba, olejek limetkowy, olejek yalng-ylang
Prysznic z peelingiem iossi to ceremonia przyjemności. Podczas jego użycia czuję się tak, jakbym starła na tarce skórkę z limonki i rozsypała ją na ciele. Cytrus unoszący się w powietrzu jest bardzo intensywny. Cała łazienka pachnie. W takich chwilach przychodzi odprężenie i ukojenie. Z tego względu najbardziej lubię stosować peelingi wieczorem. Rozmaryn jest cudownym uzupełnieniem zapachowym, a dodatkowo dba o właściwe złuszczenie martwego naskórka.
W tym przypadku mamy więc cukier, sól i rozmaryn, jako składniki mające na celu oczyścić i wymasować ciało. Dodatek licznych olejów sprawia, że skóra jest przyjemnie miękka i dobrze nawilżona. Zawsze to powtarzam, że jeśli ktoś narzeka, że takie naturalne peelingi powodują powstawanie wyprysków, uprzedzam. Oleje są komedogenne. Ja jednak stosuję je namiętnie i wiem, że czynię dobro.
Peeling a podrażnienia – jak ich uniknąć?
Jeśli ktoś ma tłustą skórę, często nadmiernie ją wysusza. W momencie kiedy ciało stanowi wysypisko niegojących się ran, nic dziwnego, że powstają wciąż nowe wypryski. W takim wypadku, zanim użyjesz jakiegokolwiek peelingu, zadbaj o właściwe nawilżenie skóry. Tu paradoksalnie spiszą się właśnie oleje, których tak bardzo się obawiasz. Dodaj do nich kojący aloes. Kiedy Twoja skóra będzie już lepiej nawilżona, przyjdzie czas na peeling i zobaczysz, że będzie on miał dla Twojej skóry dobre działanie.
Z pielęgnacją jest tak, że należy o niej myśleć holistycznie. Nawet najlepszy produkt może podrażnić Twoją skórę, jeśli niewłaściwie go użyjesz albo wcześniej nie dbałeś o skórę. Sama pamiętam, kiedy moje ciało przypominało rybią łuskę. Wówczas stosowanie drogeryjnych peelingów było zbrodnią. To właśnie połączenie składników łuszczących z ochronnymi olejami, jest jedynym sensowym rozwiązaniem w kwestii złuszczania starego naskórka.
Kolejna sprawa. Czujesz, że skóra zaczyna szczypać? Spokojnie, to nie musi być uczulenie. Jeśli się golisz, nawet po kilku dniach od depilacji, możesz mieć mikrouszkodzenia na skórze. Ponieważ w tym peelingu jest sól, możesz czuć szczypanie. W przypadku, gdy masz bardzo delikatną skórę albo nie znosisz tego uczucia, zdecyduj się na peeling cukrowy ze zmielonymi pestkami, czy ziołami bez dodatku soli.
Od zmiany myślenia do idealnej skóry
Wracając do iossi, dla mnie to jest produkt doskonały. Nigdy nie używam peelingu zaraz po depilacji, stosuję go maksymalnie 2 razy w tygodniu i nie narzekam na podrażnienia. Z kolei moja skóra jest piękna, jak nigdy wcześniej. Dodam, że chociaż jako nastolatka nie miałam problemu z trądzikiem, bo moja skóra jest raczej sucha, w okresie braku wiedzy i zainteresowania składami kosmetyków, coś było nie tak.
Mając 23-25 lat, zauważyłam czerwoną kaszkę na plecach. Wyglądało to jak niemowlęce potówki. Wówczas nie stosowałam ani olejów, ani balsamów, ani peelingów. Moja skóra była zwyczajnie nieoczyszczona a z drugiej strony podrażniona drogeryjnymi mydłami z SLS-ami. (To ten paradoks – stosujesz drażniące środki do mycia obecne w drogeryjnych produktach a i tak skóra jest nieoczyszczona.) Kiedy wywaliłam to świństwo i zaczęłam czytać składy, sytuacja się zmieniła.
Do dbałości w pielęgnacji skóry, doszła zmiana diety. Przez rok nie jadłam w ogóle mięsa, po czym z uwagi na chorobę przewlekłą układu pokarmowego, musiałam wprowadzić do menu ryby. Zjadam kilka posiłków z rybą w ciągu miesiąca. Reszta mojego menu to warzywa i owoce. Jestem głęboko przekonana, że świństwo, jakie pakuje się do marketowych mięs, wychodzi później przez skórę.
Tym sposobem w wieku 27 lat dorobiłam się najpiękniejszej skóry, jaką miałam kiedykolwiek. Ciało jest nawilżone, czyste, lśniące i miękkie. To właśnie stosowanie takich produktów, jak peeling Iossi, dopełnia ten proces i sprawia, że czuję się piękna i odprężona. Polecam wszystkim tym, dla których liczy się jakość stosowanych produktów. Sięganie po tego typu artykuły świadczy o miłości do samego siebie, a tego nigdy nie powinno nam brakować.
Masło do ciała Follow Me – Sposób na przedłużenie świąt
Masło do ciała Follow Me od firmy Organique to luksusowy sposób na pielęgnację skóry. Zapach jest przepiękny, nieoczywisty. Od razu po otwarciu opakowania, ma się ochotę go użyć. Luksusowe masło przeznaczone jest do aktywnej pielęgnacji każdego rodzaju skóry – od normalnej, po suchą i wrażliwą. W składzie znaleźć można naturalne oleje i składniki odżywcze, m.in. żeń-szeń, czy miłorząb, które są źródłem antyutleniacza, witaminy E.
Nie od dziś wiadomo, że antyoksydanty pozwalają nam walczyć w wolnymi rodnikami, które przyspieszają procesy starzenia przez niszczenie komórek. Antyutleniacze są więc cenne zarówno w diecie, by działać od wewnątrz, jak i w stosowanych kosmetykach. Dzięki kompleksowej pielęgnacji a więc świadomej (od mydła, przez tonik, po kremy i makijaż), można znacząco przyczynić się do odbudowy tkanki skórnej. Za tym idzie także zapobieganie w występowaniu niedoskonałości.
Masło do ciała Follow Me od firmy Organique jest doskonałym uzupełnieniem dla osób, które dbają o wspomniane wcześniej kwestie. Dodatkowo zapach kremu z powodzeniem może zastąpić perfumy. Można użyć go tuż przed wyjściem, ponieważ szybko się wchłania i nie pozostawia tłustych plam. Warto dodać, że masło jest niezwykle wydajne. Polecam nakładać naprawdę niewielkie ilości na poszczególne partie ciała – sama poczujesz, że nie potrzebujesz dokładania drugiej warstwy produktu.
Mydło glicerynowe Follow Me
W prezencie z masłem do ciała otrzymałam również mydło glicerynowe z tej samej serii. Od razu wspomnę, że od jakiegoś czasu odstawiłam mydła o takim składzie. Stosuję te na bazie maseł. Mimo wszystko mydło Organique jest godne polecenia z uwagi na piękny zapach. Dodatkowo istotną informacją jest pochodzenie zastosowanej tu gliceryny – mowa o źródle roślinnym.
Dlaczego nie kupuję od jakiegoś czasu mydeł glicerynowych? Ich obecność na rynku to znaczna większość. Zatem bez gliceryny można jedynie kupić mydło przez Internet. Uzasadnienie mojego podejścia jest proste. Gliceryna przede wszystkim naśladuje naturalne humektanty, jak kwas hialuronowy. Jest tanim sposobem na stworzenie wrażenia nawilżenia. Po przekroczeniu 20% zawartości gliceryny w kosmetyku, właściwości nawilżające mogą zamienić się we właściwości wysuszające. Dodatkowo gliceryna ponoć wiąże wodę w tkance, a tak naprawdę izoluje ją od wody. Wbrew pozorom to są niuanse, na które albo chcesz zwracać uwagę albo nie.
Gliceryna znajduje się w większości kosmetyków, nawet tych oznaczanych jako naturalne. Zatem mówiąc „be” o glicerynie, znacznie zmniejszasz swoje możliwości do testowania kosmetyków. Z tego właśnie względu zdarza mi się zlekceważyć zasady i kupić coś z gliceryną. Myślę, że jeśli już zwracasz uwagę na składy, dwa czy trzy produkty z gliceryną nie zaszkodzą. Z pewnością gliceryna jest bezpiecznym składnikiem i można go samodzielnie wykorzystać jako surowiec w kosmetykach domowych. Mydło Organique, serii Follow Me jest bezpieczne i wspaniałe w użytkowaniu. To, czy przez obecność gliceryny nie zdecydujesz się na jego zakup, zależy od Ciebie.
Produkty Organique, które chętnie kupię
Osobiście zapoluję jeszcze na piankę do mycia z linii Follow Me, chociaż może być z tym problem, gdyż to edycja świąteczna. Z drugiej strony ostatnio byłam w szoku, bo jest dostępny sklep online Organique. Sprawdzałam jeszcze kilka miesięcy temu i zakup tych produktów był możliwy wyłącznie za pośrednictwem sklepu stacjonarnego. Mimo wszystko w sklepie online upragnionego musu już nie ma. Będę zaglądać raz na jakiś czas. W razie czego zakupuję piankę do mycia z innej serii zapachowej.
Lista produktów, które najbardziej mnie intrygują:
Kojące Serum do twarzy i ciała – Smoothing Goat Milk
Myślę, że firma Organique zasługuje na to, by objąć ją większą uwagą. Co by nie było, jest to marka z konkretnym doświadczeniem. Śledząc stronę, znalazłam lepsze i gorsze składy. Ciągle jednak rozmawiamy o produktach wysokiej jakości, bo ja naprawdę się czepiam. Cenowo jest całkiem przyzwoicie. Kiedy przypomnę sobie, że wydawałam ponad 100zł na kompletny składnikowy shit, chce mi się płakać. Serdecznie zachęcam do zainteresowania się tematem naturalnej pielęgnacji. Korzyści odczujesz na skórze i koncie bankowym.
Balsam oliwny, prosto z Grecji – Kolejny udany prezent
Balsam Korres Olive Cactus Pear
Przyznaję, że najlepsze balsamy do ciała, jakie miałam, to były prezenty. Być może chodzi o to, że sama mocno kombinuję, testuję rzeczy, które mnie intrygują. Jednak zwracam uwagę także na składy. Mimo wszystko nigdy nie miałam lepszego balsamu od chorwackiej Sapunoteki. Teraz przyszedł czas na cudownie pachnący balsam do ciała na bazie oliwy. Prezent prosto z Grecji – kolebki kultu pięknych ciał.
KORRES Pure Greek Olive Body Cream Cactus Pear Body – balsam oliwkowy z dodatkiem kaktusa i gruszki. Naturalne źródło antyutleniaczy i witamin. Zapach balsamu jest piękny – coś między mydlanym a perfumowanym. To jednak oznacza, że mamy troszkę dodatkowej chemii. Sama gruszka, kaktus i oliwa tak nie pachną – z pewnością nie.
Krem do ciała ekspresowo się wchłania, pozostawiając skórę miękką i nawilżoną. W składzie mamy oliwę z oliwek z pierwszego tłoczenia, co ma znaczenie w kontekście zawartych w nich składników. Nie wiem na ile wchłaniają się one przez skórę.
Dzięki takiemu zestawieniu składników, balsam do ciała KORRES Pure Greek doskonale rozprowadza się na skórze, szybko wchłania i rewelacyjnie pachnie. Czuć jednak, że dokonano w nim ingerencji chemicznej. Nie ma w tym niczego złego, jeśli czytasz składy i nie jest tak, że każde Twoje mydło zawiera SLS-y, każdy szampon ma parabeny a każdy krem zawiera parafinę.
Chociaż składników w tym balsamie mamy sporo, łatwo stwierdzić, że wiele z nich jest przyjazna dla skóry. Nie ma tu żadnej substancji niebezpiecznej, czy mocno alergizującej. Są natomiast zapychacze w postaci olejów. Jeśli Twoja skóra ma tendencję do wyprysków, zbyt częste stosowanie oleistych substancji może nie być dla Ciebie dobre.
Składniki – Szczegóły
Balsam Korres Olive Cactus Pear
Capric triglyceride, czyli trójgliceryd kaprynowy, jest to komedogenny składnik chemiczny, który w tym produkcie znajduje się już na 2 miejscu. Gdyby był to jakiś naturalny olej, np. kokosowy, byłabym bardziej zadowolona. Wiem już, że tego balsamu nie będę stosować przy codziennej pielęgnacji, bo zwyczajnie mogą mi wyskoczyć wypryski. Póki co niczego takiego nie zauważyłam a balsam stosowałam już kilka razy.
Uwodorniony polidecen czyli hydrogenated polydecene to kolejny emolient. Ammonium acryloyldimethyltaurate/vp copolymer jest modyfikatorem właściwości reologicznych. Oznacza to, że wpływa on na konsystencję produktu kosmetycznego. Jest także stabilizatorem. Nie wykryto niebezpieczeństwa w stosowaniu tego składnika.
Phenoxyethanol jest organicznym związkiem chemicznym o kwiatowym zapachu. Phenoxyethanol pochodzi z grupy eterów. Doskonale rozpuszcza się w wodzie, przez co można go spotkać w kosmetykach o właściwościach nawilżających. To składnik konserwujący, który może być także rozpuszczalnikiem dla innych składników zawartych w produkcie.
Konserwantem jest tutaj także benzoesan sodu, który może wyglądać kontrowersyjnie w artykułach spożywczych. W kosmetykach nie wnosi większej szkody dla zdrowia. Nie drażni skóry ani błon śluzowych.
Pielęgnacja skóry suchej
Balsam Korres Olive Cactus Pear
Na początku prowadzenia tego bloga pisałam, że nie wyobrażam sobie zaczynać dnia bez balsamu do ciała. Teraz jest inaczej. Odkąd czytam składy, nie mam potrzeby smarować ciała balsamem każdego ranka. Mogę zapomnieć o suchej, swędzącej skórze na golonych łydkach. Nawet dłonie, z którymi w okresie zimowym zawsze miałam potężny problem, są lepiej nawilżone.
Moja skóra jest bardziej rozświetlona, sprawia wrażenie zdrowszej i bardziej miękkiej. Po użyciu balsamu KORRES skóra jest dodatkowo pięknie wypachniona. Naprawdę już sam zapach jest powodem, dla którego balsam warto polecić. Osobiście stosuję naprzemiennie kilka rodzajów produktów. Jednego dnia użyję tego balsamu a na drugi dzień posmaruję ciało wyłącznie masłem shea.
Kiedy stosuję peeling z obecnością olejów, nie stosuję żadnego balsamu ani mleczka. Jeśli czujesz, że na Twojej skórze jest już delikatny film, nie ma sensu jej zapychać dodatkowymi produktami. Pamiętajmy, że wiele dobrych balsamów, w tym Pure Greek Olive Body Cream, działają komedogennie, kiedy stosuje się je w nadmiarze. Oznacza to, że zapychają pory, tworząc zaskórniki i inne zmiany skórne. Tego przecież nikt nie chce.
Reasumując, opisywany produkt jest godny polecenia. Wstrzymałam się z publikacją wpisu jeszcze dwa tygodnie, by dokładnie przetestować balsam. Faktycznie, nic złego się nie wydarzyło. Skóra na długo pozostaje nawilżona a balsam nie ma na tyle ciężkiej formuły żeby zapychać pory.
Mountain Honey and Lavender Hand & Body Lotion 250ml
Ostatnio o wiele bardziej wolę szukać kosmetyków w TK Maxx, niż w jakiejkolwiek drogerii. Wszystko dlatego, że ten sklep różności po prostu mnie zaskakuje. Mountain Honey and Lavender Hand & Body Lotion 250ml, bo o nim mowa to balsam do dłoni i ciała, chociaż osobiście uważam, że jego konsystencja na szybkie smarowanie dłoni może się nie sprawdzić – ale o tym zaraz.
Beechworth Honey to firma z Australii. Ich balsam z miodem i lawendą naprawdę mnie oczarował. Jedynie konsystencja nie jest idealna – po nałożeniu balsam jest biały i trzeba go wklepać jeśli nie masz czasu na czekanie aż się wchłonie. Ważne jest też to, że przez jakiś czas możesz czuć lepkość skóry. Dlatego uważam, że do dłoni nie do końca ten balsam się nadaje.
Kolejna kwestia to opakowanie – poręczne i niby wszystko OK ale jak już wyciągnęłam aplikator, nie mogłam go włożyć z powrotem. W konsekwencji balsam stoi bez zamknięcia i sobie chłonie zarazki z łazienki. Można wówczas użyć jakiejś folii no ale to nie ja powinnam o tym myśleć, tylko producent.
Konsystencja i nieprzemyślane opakowanie to jednak jedyne minusy, jakie udało mi się zauważyć. Być może dla Ciebie ważne – dla mnie do przeżycia. Balsam kosztował 20PLN a jego skład jest naprawdę fajny. Moja skóra go uwielbia. Wieczory od dłuższego czasu kojarzę z zapachem lawendy.
Moja słabość do lawendy o kojącym działaniu
Mountain Honey and Lavender Hand & Body Lotion 250ml
Warto wspomnieć też coś o samej lawendzie. Nie każdemu podoba się jej charakterystyczny zapach – mnie on zachwyca i uspokaja. Mam obecnie mydło lawendowe, dwa balsamy z lawendy i jeszcze się czaję na lawendowy olejek eteryczny i nie, nie mam dość! To nie jest mit, nigdzie tego nie przeczytałam – wdychanie zapachu lawendy koi ból i nerwy.
Ostatnio miałam bardzo bolesny piątek (choroba przewlekła daje o sobie znać). Skurcze męczyły mnie przez kilka godzin. W końcu uznałam, że jeśli mam wylądować w szpitalu, to CZYSTA. Wzięłam prysznic i powoli masowałam ciało mydłem lawendowym. Potem chłopak użył balsamu Mountain Honey and Lavender żeby to moje zbolałe ciało doprowadzić do ładu. Możesz wierzyć albo nie – po chwili ból znacznie zmniejszył swoje natężenie (mowa głównie o silnych skurczach brzucha).
Dlatego też polecam ten balsam nie tylko osobom schorowanym ale nawet kobietom, które np. mają właśnie miesiączkę i chcą trochę rozluźnić mięśnie, czy osobom, które chodzą zestresowane i potrzebują wieczornego ukojenia. Mountain Honey and Lavender od Beechworth Honey to doskonałe dopełnienie ceremonii antystresowej.
Składniki Mountain Honey and Lavender
Mountain Honey and Lavender Hand & Body Lotion 250ml
Ten skład to piękny widok. Praktycznie mamy tu do czynienia z niemal samymi naturalnymi komponentami. Liczne olejki, masło Shea, ekstrakty z roślin, witaminy. Mi to bardzo odpowiada. Nie ma parafiny, od której przez długi czas moje ciało było uzależnione. W końcu zaczynam odczuwać efekty naturalnego nawilżania. Uwaga, ponieważ w produkcie znajduje się sporo oleistych substancji, balsam może Ci zapychać pory. Jeśli masz tendencję do powstawania krostek i zaskórników po zastosowaniu olejów, tutaj też taka reakcja może się pojawić.
Co do ewentualnych reakcji niepożądanych, Cetearyl Alcohol ma dość silne działanie komedogenne, przez co może powodować powstawanie małych krostek i zaskórników. Jego kolejność w składzie wskazuje na to, że może być go całkiem sporo. Osobiście nie odczułam żadnych negatywnych efektów wynikających ze stosowania balsamu Mountain Honey and Lavender.
Ethylhexlglycerin to humektant (zwiększa zawartość wody w warstwie rogowej naskórka, wiążąc wodę w skórze), konserwant, bakteriocyd (substancja bakteriobójcza). Ethylhexlglycerin nie jest sklasyfikowany jako alergen, sporadycznie zdarzało się, że podrażnia oczy. Jednak ta funkcja w balsamie do ciała raczej nas nie interesuje.
Sodium Benzoate (Benzoesan sodu) to konserwant. Reakcje alergiczne jakie mogą się pojawić przy jego stosowaniu zdarzają się bardzo rzadko a mogą być to podrażnienia oczu i rzadziej podrażnienia skóry. Reszta składu także nie powinna zrobić Ci krzywdy. Moja wrażliwa skóra bardzo dobrze przyjęła ten balsam dlatego z całego serca go polecam.
Jesteś zainteresowana tematem innych balsamów z lawendą? Zajrzyj TUTAJ.
Mountain Honey and Lavender Hand & Body Lotion 250ml
Jeśli mając pierwszą styczność z aloesem, sięgasz po produkt z firmy Holika Holika Aloes 99%, późniejszym firmom już łatwo nie będzie. (Więcej o aloesie Holika Holika przeczytasz TUTAJ). Napiszę szybką ocenę produktu, po który sięgnęłam trochę z przypadku – bo Holika Holika był na wykończeniu, tu koniec miesiąca i promocja na Sin79. Sięgnęłam po małe opakowanie – na spróbowanie – i słusznie.
Gdzieś już to pisałam, że nie jestem fanką produktów Skin79. Przede wszystkim mają bardzo drogie i maziate kremy BB. Z ich żelem aloesowym w sumie wszystko jest w porządku ALE. Po pierwsze nie pachnie tak pięknie ogórkiem jak ten żel z Holika Holika. Opakowanie żelu aloesowego 99% Skin79 nie jest zbyt piękne, chociaż na pewno jest praktyczne i poręczne. Można je wziąć ze sobą np. na podróż. Ja dźwigałam w walizce dwa duże opakowania Holika Holika – żel 99% i żel pod prysznic 92% i to był błąd.
Jeśli żel aloesowy 99% od Skin79 będzie pierwszym, po który sięgniesz, prawdopodobnie będziesz zadowolona. Bo jednak w dalszym ciągu ten żel chłodzi, koi, ma wszystkie właściwości, jakie powinien mieć. Cenowo jest porównywalny do innych koreańskich marek z podobnej półki. Naprawdę polecam śledzić promocje, bo można zapłacić połowę taniej a jeśli ktoś, tak jak ja, ma ILEŚ swoich ulubionych produktów, które i tak zostaną zużyte, po prostu warto kupić jak dają taniej. 😉
Dużo dobra w tym powyższym składzie i od razu widać, że chociaż niby to aloes 99% – jest poza nim wiele innych dodatków. Drugie spostrzeżenie to rozbieżność między składem firmy Skin79 a Holika Holika. Zatem niby nazwa taka sama a mamy dwa różne produkty. Tutaj przede wszystkim nie ma ekstraktu z arbuza i ogórka, czego mi tak bardzo brakuje! Uważam, że aloes z natury powinien rosnąć z ogórkiem. Pewnie ktoś wpadnie na taką modyfikację genetyczną ale my nie o tym.
Do rzeczy: Methylpropionediol (glikol propylenowy) – to nośnik składników aktywnych. Zapewnia lepsze wnikanie komponentów produktu do wnętrza skóry. Warto zaznaczyć, że składnik ten nie wykazuje toksyczności, nie jest rakotwórczy, chociaż podejrzanie brzmi. Karbomer to z kolei zagęstnik, Poliakrylan sodu i Polysorbate 20 (Polioksyetylenowane 20 molami tlenku etylenu estry tłuszczowe sorbitanu) zapobiegają rozwarstwianiu się faz w kosmetyku. Nie są to substancje rakotwórcze ani mutagenne.
Z kolei Phenoxyethanol to już substancja alergenna, której nie zaleca się stosować np. w ciąży. Ktoś by się spodziewał, że „naturalny aloes” nie będzie mógł być wówczas stosowany? Ethyl Hexanediol także może wykazywać działanie alergenne. Oczywiście to wyolbrzymienie problemu ale znikomy % kobiet faktycznie może po użyciu tego produktu odczuć jakieś nieprzyjemne dolegliwości. Czyli lepiej się niczym nie smarować – smutne.
Alantoina wykazuje działanie kojące a więc w takim kosmetyku jak aloes jej obecność jest zrozumiała. Ethylhexylglycerin to kolejny konserwant, podobno bezpieczny. Przynajmniej jeszcze „niczego na niego nie mają”. Reasumując, skład Aloe Aqua od Skin79 nie powinien zaszkodzić. Z powodzeniem można go stosować. Ja jednak przy następnych zakupach sięgnę po Aloes 99% od Holika Holika. Po prostu przywykłam już do jego świeżego zapachu. Chociaż konsystencja aloesu od Holika Holika jest bardziej płynna, niż w Skin79, wolę ten produkt we wszystkim.
Collistar Anti-water talasso scrub – Czy warto go kupić?
Scruby Collistar
Oczarowana peelingiem Collistar Anti-water talasso scrub, stwierdziłam, że wydanie ponad 100zł na tę przyjemność ma sens. I wiecie co? Miałam rację, co się okazało gdy zaczęłam czytać składy i je analizować. W scrubie Collistar jest mniej chemii, niż w niejednym peelingu zakupionym w sklepach z produktami naturalnymi.
Dodatkowo mamy tutaj trochę egzotycznych dodatków, jak Tung molukański, ekstrakty z macadamii, awokado, Migdałowca pospolitego itp. Mogłabym teraz napisać – a co, jeśli sama możesz stworzyć peeling tego typu za mniej, niż 20zł? No i gdybym tak powiedziała, pewnie bym skłamała.
Żeby wziąć dobro z orzechów, owoców, liści drzew i krzewów, potrzebne są odpowiednie warunki do tworzenia specyfiku. Można zmielić coś w blenderze ale żeby uzyskać taką konsystencję, jaką ma scrub Collistar, wypadałoby się mocno natrudzić a z pewnością wykazać sporą dawką wiedzy.
Kolejna sprawa, potrzebne są warunki laboratoryjne, żeby np. z awokado, czy cytryny, stworzyć taką formę tego składnika, by po zastosowaniu w scrubie, nie zaczął śmierdzieć po jednym dniu. Konserwanty – niestety w tym wypadku są konieczne. Wiem jednak, że istnieją naturalne i nieszkodliwe formy konserwantów – jestem dopiero na etapie uczenia się podstaw w tej dziedzinie więc szerzej podzielę się tą wiedzą później.
Póki co, leniwym polecam zakup peelingu Collistar, który z pewnością zamieni ich łazienkę w SPA. Jedna uwaga, nie stosuj tego produktu zaraz po goleniu, ponieważ przez obecne tam olejki eteryczne, może szczypać Cię skóra. A tak poza tym – po prostu będziesz zachwycona.
Skład peelingu Collistar Anti-water talasso scrub
Collistar Talasso scrub anti aqua
Składniki: Maris Sal, Glycine soja, Macadamia Ternifolia, aleurites moluccana, Persea Gratissima, Prunus Dulcis, Citrus Dulcis, Mentha Piperita, Rosmarinus Officinalis, Tocopheryl Acetate, Limonene, CI 12700, CI60725, CI 61565
Nie każdy lubi mocny zapach olejków eterycznych – ja uwielbiam! Już od dłuższego czasu nie kupuję kosmetyków o słodkich lub owocowych aromatach. Są dla mnie nudne. Lubię z kolei pachnieć korzennie, kwiatowo (byle nie różami). Nie stosuję perfum, natomiast już zapisałam sobie 10 rodzajów olejków eterycznych, z których mam zamiar zrobić sobie mgiełki.
Wracając do scrubu Collistar, ten Anti-water talasso pachnie wyjątkowo intensywnie. Mam małą łazienkę i nie kłamiąc, po prysznicu z tym peelingiem, pachnie tam dobrą godzinę, jeśli nie dłużej.
Domowy peeling – Warto się z tym babrać?
Domowy scrub
Zawsze miałam jakieś tam zajawki. Malowanie, szkicowanie, projektowanie, farbowanie włosów itp. Gdy zaczęłam czytać o kosmetykach, zrozumiałam, że warto mieć wpływ na to, czego używam. Tak samo jak warto samodzielnie gotować (chociaż ja nie lubię ;)). Większość drogeryjnych produktów kosmetycznych, zawiera szkodliwe substancje, które mogą wykazywać nie tylko działanie alergenne ale również rakotwórcze.
Ponieważ zajawki to moja specjalność, wejście w temat samodzielnego tworzenia kosmetyków, był dla mnie nową formą miłego spędzania wolnego czasu. Kupiłam podstawowe produkty i zaczęłam testować. Szczerze mówiąc, peeling podobny do tego z Collistar, z powodzeniem można wykonać z cukru trzcinowego, olejku np. z migdałów czy olejku arganowego, z nasion chia, rozmarynu i olejków – cytrusowego i z drzewa sandałowego.
Efekt będzie zadowalający, jednak warto przypomnieć sobie o tym, co napisałam wcześniej. O ile możesz zmienić np. nasiona i zioła, zastosowanie soku z owoców może być kiepskim pomysłem. Pamiętam, jak dodałam do swojego peelingu odrobinę zblendowanego melona. Super pachniało – trzy dni peeling mógł stać w lodówce – potem był do wyrzucenia.
Domowy scrub
Lubisz eksperymenty? Działaj
Sprawa jest prosta – jeśli lubisz eksperymenty, działaj. Jednak samodzielne tworzenie kosmetyków niekoniecznie wyklucza zakup tych gotowych. W końcu jak pójdziesz do restauracji i zjesz coś dobrego, będziesz szukać językiem tych przypraw, źródła aromatu i konsystencji, która Ci odpowiada. Dlaczego tego samego nie robić z kosmetykami?
Moja druga siostra (czyli żona mojego brata ;)) posiada wiedzę chemiczną i szczerze przyznaje, że wiele lamentów dotyczących szkodliwych składników w kosmetykach to bullshit. Jednak znowu – z pewnością zdarzy Ci się spotkać dietetyka, który stwierdzi, że jakiś rodzaj odżywiania nie jest szkodliwy a Ty jednak wolisz dmuchać na zimne albo po prostu z własnego, nieprzymuszonego wyboru, sięgasz po naturalne.
Ja jednej chemii w swoim życiu pewnie nie uniknę – to rozjaśniacz do włosów! Nie ma, no po prostu nie ma naturalnych sposobów do uzyskania pięknego blondu. Mam urodę, która bardzo pasuje do jasnych włosów a z natury mam mysie. Gdyby było mi dobrze w rudych, czy brązowych, mogłabym jechać z henną ale blondynki są skazane na chemię. Z tego choćby powodu wolę sięgać po naturalne wszędzie tam, gdzie mogę.
Warto zachować w tym wszystkim zdrowy rozsądek a jednocześnie czytać, być coraz bardziej świadomym konsumentem. Wydaje Ci się, że naturalne kosmetyki są zbyt drogie? Rozejrzyj się dobrze – wnioski pozytywnie Cię zaskoczą. No i najważniejsze – stosując produkty bez zbędnej chemii, sprawiasz, że Twoja skóra potrzebuje coraz mniej, bo sama z siebie jest piękniejsza.
Ania, żona brata mojego lubego, zrobiła mi piękny prezent, przyjeżdżając z Chorwacji z cudownym balsamem do ciała. Od razu wspomnę, że po pierwszym użyciu tego produktu wiedziałam, że będę chciała go w przyszłości kupić i ogólnie marką się zainteresować, jednak nie znalazłam dystrybucji na Polskę. A więc zdaje się, że będę musiała udać się na wycieczkę. 😉
Mowa o balsamie do ciała od firmy Sapunoteka. Już samo opakowanie zachwyca – produkt jest schowany w kartoniku, na którym dostajemy też informację, że balsam nie był testowany na zwierzętach. Co więcej opakowanie nadaje się w pełni do recyklingu. Są jeszcze dwa oznaczenia, których szukałam w internecie i nie znalazłam – to dłoń z sercem w środku (może to idiotyczne ale podejrzewam, że chodzi o dobre traktowanie pracowników) i jeszcze jest litera V zamknięta w okręgu.
Balsam Sapunoteka powstał dzięki tłoczeniu na zimno oliwy z oliwek i orzechów macadamii. Olejek lawendowy z olejkiem rozmarynowym pozostawia czysty i świeży zapach na skórze oraz koi. Dzięki naturalnym składnikom, z powodzeniem możesz posmarować balsamem także twarz. Nadaje się on doskonale do skóry suchej i wrażliwej.
W produkcie zastosowano woski ziołowe i środki konserwujące, które są zatwierdzone do stosowania w kosmetykach organicznych. Balsam jest dostępny w aluminiowym opakowaniu, które można wyciskać jak za komuny się pastę do zębów wyciskało. Akurat w przypadku balsamu, taka tuba to świetny pomysł, bo nic się nie zmarnuje. Wielokrotnie w tradycyjnych dozownikach, zostawało mi sporo produktu na dnie i nie mogłam go w żaden sposób wydobyć. Tutaj tego problemu nie ma. Aluminiowa tuba zapewnia także dobrą ochronę składników przed światłem słonecznym, procesem utleniania, czy zanieczyszczeniom.
Kwas dehydrooctowy (DHA) – jako konserwant charakteryzuje się wysoką aktywnością przeciw grzybom, jest natomiast mniej skuteczny wobec bakterii. To konserwant zatwierdzony do stosowania w kosmetykach naturalnych.
Alkohol cetearylowy składnik o woskowatej konsystencji, będący połączeniem alkoholu cetylowego (INCI: Cetyl Alcohol) i alkoholu stearylowego (INCI: Stearyl Alcohol). Nadaje skórze uczucie miękkości i elastyczności. Może działać komedogennie, poza tym nie powinien powodować alergii i innych niepożądanych skutków stosowania.
Stearynian glicerolu to składnik pochodzenia roślinnego. Jest estrem kwasu stearynowego i gliceryny. Składnik ten tworzy warstwę okluzyjną na skórze, co oznacza, że działa nawilżająco poprzez zapobieganie nadmiernego parowania wody. Nie powinien jednak tak zapychać, jak alkohol cetearylowy.
Sapunoteka maslina losion za tijelo
Podsumowanie – Sapunoteka Body Lotion
Osobiście jestem oczarowana działaniem balsamu od firmy Sapunoteka. Jednocześnie ubolewam nad faktem, że tak trudno go dostać w Polsce. Mam szczerą nadzieję, że się to zmieni. Nie stosowałam wcześniej niczego podobnego. Doskonała forma, konsystencja i działanie w tak naturalnym składzie to dla mnie nowość. Polecam ten balsam całą sobą – ciałem i psychiką, bo dzięki lawendzie i rozmarynowi, balsam koi psychikę i przynosi ulgę. To ważna informacja dla nerwusów, jak ja.
Zaznaczam, że nie każdy lubi takie aromaty. Dla przykładu moja mama nie znosi wszystkiego, co ziołowe. Źle jej się kojarzy. Tymczasem ja jestem fanką. Pijam dużo gorzkich herbatek ziołowych i otaczam się takimi zapachami. Im naturalniej, tym lepiej. Nie jestem entuzjastką oczywistych aromatów i takie nawet lekko duszące nie są dla mnie problemem.
Z balsamem lawendowym od Ani wiąże się oczywiście odpowiednia historia. Otóż to ja jako pierwsza chciałam Ani podarować tym razem scrub lawendowy. Byłam na zakupach z koleżanką i tamta stwierdziła, że to ryzykowny zapach na prezent. Przyznałam znajomej rację i podarowałam Ani delikatnie pachnący zestaw do pielęgnacji dłoni. Kiedy się jej przyznałam, że myślałam nad lawendowym scrubem, ta się zaśmiała i krzyknęła: uwielbiam zapach lawendy! Kilka tygodni później to ona podarowała mi właśnie ten cudowny balsam. Wnioski? Słuchaj swojej intuicji i nie dawaj tego, co wydaje się odpowiednie, tylko polecaj coś, czego sama byś używała.
Jesteś zainteresowana tematem innych balsamów z lawendą? Zajrzyj TUTAJ.
Kremy BB kojarzą się coraz bardziej z kosmetykami koreańskimi. Tak naprawdę pochodzą one z Niemiec. Krem BB czyli Blemish Balm lub Beauty Balm, opracowała dr. Christina Schrammek – już w latach 60-tych ubiegłego wieku. Pierwotnym przeznaczeniem kremu BB było wspomaganie procesu gojenia skóry po peelingach chemicznych. Niemka chciała, by kobiety z twarzą czerwoną od zabiegu, mogły od razu wyjść do ludzi, bez obaw, że ktoś zobaczy je w tak strasznym stanie. Krem BB miał zatem pomóc w gojeniu skóry oraz zapewnić jej krycie.
Co warto wiedzieć o kremach BB
Missha M Perfect Cover – 21.
Czas mijał a o kremach BB jakbyśmy zupełnie zapomnieli. W drogeriach pojawiło się mnóstwo fluidów – od kryjących, przez rozświetlające i matujące. Wtedy to właśnie Koreanki wznowiły trend na kremy BB i tym samym zrobiły poruszenie w branży Beauty na całym świecie. Dlaczego teraz a nie wtedy, gdy dr. Christina Schrammek chciała zrobić kobietom dobrze? Nie wiem.
Najwyraźniej Koreańczycy znowu przejęli pałeczkę, bo potrafili zrobić coś lepiej, ładniej, nowocześniej – kogoś to dziwi? – Hłe, hłe.
Jednak nie myśl sobie, że krem BB to jest taki bio, natural itp. Skoro czytasz etykiety, pewnie wiesz, że nawet w dermokosmetykach można się natknąć na parabeny, SLS-y i wiele innych szkodliwych substancji, często o działaniu rakotwórczym. Niestety koreańskie kremy BB jak i te bardziej lokalne, także wcale nie są wolne od chemii. Jednak ich działanie faktycznie różni się od tego, jakie znamy ze stosowania standardowych fluidów. Dlaczego więc uważam, że warto wywalić 100zł na krem BB?
Okazuje się, że w przypadku mojej skóry krem BB sprawdził się lepiej, bo kryje łagodniej, doskonale się rozprowadza, nawilża skórę, w ciągu dnia naturalnie go ubywa, nie zastyga mocno i nie tworzy efektu maski. Rozświetla i nie obciąża. Moja skóra od czasu stosowania kremu BB jest wyraźnie ładniejsza. Często mogę sobie pozwolić na wychodzenie zupełnie bez mejkapu i tak naprawdę nie jest to łatwe aby w tym momencie stwierdzić, kiedy mam na sobie krem BB a kiedy nie.
Nie lubię zmatowić skóry. Nie rozumiem pudrowania całej twarzy, po czym rozświetlania jej. Naturalne sebum skóry robi doskonałą robotę. Należy tylko zadbać o właściwą pielęgnację. (Żeby była jasność – same kosmetyki rozświetlające uwielbiam ale wszystko z umiarem :)).
Kremy BB – Istotne informacje
Missha M Perfect Cover
Jeśli poszukiwałaś już kremu BB, np. w drogeriach czy w Internecie, z pewnością wiesz, że wybór tych kosmetyków jest znacznie mniejszy, niż w przypadku fluidów. Co więcej, możesz znaleźć krem i nagle do Ciebie dotrze, że właściwie nie masz jak wybrać koloru! To ciekawe, kremy BB z Korei zazwyczaj przychodzą do nas w odcieniach, które będą mogły być używane przez europejki.Dlatego zdarza się, że masz tylko jeden wariant. Spokojnie – masz szansę zamówić próbki przez Internet.
Zazwyczaj kremy BB są dostępne w wariantach:
13 – mleczny beż
21 – jasny beż
23 – naturalny beż
31 – złocisty beż
Z tej listy do Polski trafia najczęściej kolor 21 i 23. Pamiętaj, że Koreanki mają zupełnie inną urodę. Ich odcień skóry różni się od naszego. Z tego co się orientuję, firma Missha wypuszcza jaśniejsze odcienie, niż np. dr. G. To nie wszystko! Kiedy wyciśniesz odrobinę kremu, wydaje Ci się, że jest on dziwnie ciemny, a nawet podchodzi pod odcień szarości. Kremy BB, w przeciwieństwie do standardowych fluidów, dopasowują się do koloru Twojej skóry. Zachodzi proces utleniania, przez który teoretycznie krem powinien ciemnieć a tak naprawdę, uzupełnia on doskonale Twój naturalny odcień skóry.
Pamiętam, że gdy pierwszy raz nakładałam krem BB, pomyślałam: „100 zł w dupę”. Nie minęło 5 minut a moja twarz wyglądała zupełnie inaczej. Krem pięknie się uzupełnił z moim naturalnym kolorem skóry i sprawił, że czułam się po prostu doskonale.
Który Krem BB wybrać?
Jeśli chodzi o kremy BB koreańskie, najpopularniejszymi firmami (bo też nie najdroższymi) dostępnymi w Polsce są: Missha, Dr. G, Holika Holika, Skin79. Wszystkie te kosmetyki mają pewne cechy wspólne, natomiast oczywiście różnią się barwą, konsystencją – po prostu składem i ceną.
Teraz bardzo ważna informacja – ilość składników w niemal wszystkich koreańskich kremach BB może Cię zaniepokoić. Osobiście stosowałam 4 kremy, jedne z popularniejszych, jeśli chodzi o te koreańskie dostępne na polskim rynku. Najtańszy kosztuje 70zł a najdroższy 170zł. Może się zdarzyć, a właściwie z pewnością się tak zdarzy, że znajdziesz krem BB o znacznie bardziej naturalnym składzie. Sama testowałam w drogerii Hebe próbki kremów BB od firmy Holika Holika. Tam składy przerażają nieco mniej. No i niestety… nijak się mają do jakości, jaką prezentuje firma Misha. Absolutnie. Holika Holika zostawiają smugi, brzydko się rozcierają, ślimaczą się, maziate są – no po prostu NIE.
Po drugie, warto się wczytać. W gęstwinie składników, znajdziesz mnóstwo ekstraktów roślinnych, dodatki olejków itp. Zwróć uwagę, na opakowaniach niektórych produktów widać wyraźny komunikat, że nie ma parabenów. Dodam też, że zrobiłam z siebie królika doświadczalnego, chociaż moja skóra jest wrażliwa! Jeśli tylko posmaruję się czymś toksycznym, dostaję wyprysków albo skóra zaczyna mnie swędzić, oczy puchną itp. Także osobiście mam same dobre odczucia ze stosowania kremów BB. Nie jestem w stanie jednak stwierdzić, co się dzieje ze zdrowiem człowieka przy dłuższym stosowaniu tych składników. Tutaj warto poszukać badań, co postaram się nadrobić w przyszłości.
próbka – 7 dni stosowania
Dla uściślenia, kupiłam duże opakowanie produktu Missha M Perfect Cover, 21. Starczyło na 6 miesięcy. Następnie zamówiłam próbki kremów, które kolejno także opiszę. Warto dodać, że te próbki, które kupiłam, były zapakowanie w plastikowe pojemniczki. Jeden pojemniczek starczył średnio na tydzień testowania.
MISSHA Signature Wrinkle Fill-Up – Skład i działanie
Signature Wrinkle Filler BB Cream
Krem Missha Signature Wrinkle Filler skutecznie chroni skórę przed promieniowaniem UV – zawiera filtr SPF 37. Jest to krem dwukolorowy. Uważam, że ma najmniejsze krycie ze wszystkich kremów, które testowałam. Sprawdza się, ma przyjemną konsystencję, jednak sięgałam po niego kiedy poszukiwałam naprawdę delikatnego makijażu a właściwie, po prostu chroniłam twarz przed słońcem.
MISSHA M Signature Real Complete – Skład i działanie
Missha M Signature Real Complete BB Cream
Krem BB Missha M Signature Real Complete o właściwościach korygujących koloryt i kryjących niedoskonałości, zawiera wyciąg z lawendy i ekstrakt z rumianku. Produkt nie zawiera parabenów, oleju mineralnego. Obecny tutaj filtr SPF 25 może być zbyt lekki w naprawdę upalne dni, jeśli tak jak ja, lubisz być blada. Zapach produktu jest dość apteczny, mało przyciągający ale i nie odpychający. Krycie jest satysfakcjonujące, konsystencja przyjemna. To mój faworyt, ponieważ nie zawiera tych szkodliwych substancji, które niestety są obecne w Missha M Perfect Cover oraz Missha Cho Bo Yang.
Missha MISA Cho Bo Yang zawiera parabeny. Zapach jest dość ziołowy, krycie satysfakcjonujące. Na mojej skórze sprawdził się świetnie ale słyszałam, że przy skórze problematycznej – tłustej, naczynkowej, z wypryskami, wydobywa te wszystkie mankamenty. Ma szaro-różowy kolor – dla porcelanowych bladych i gładkich twarzy sprawdzi się doskonale, jednak u brzoskwinionych i bardziej ciepłych odcieniach, już mniej. Ten krem zawiera filtr SPF 30.
Zawiera szkodliwe parabeny – to mnie boli! Dlaczego? Bo uważam, że krem BB Missha M Perfect Cover jest najwspanialszy ze wszystkich, które testowałam. Zaczynając od aplikatora, idąc przez zapach, kończąc na konsystencji. Nie zdecyduję się jednak na ponowny zakup, chyba, że skład zostanie zmodyfikowany. Akurat o parabenach wiemy już sporo. Są one naprawdę szkodliwe dla zdrowia i można je znaleźć niemal wszędzie. Dlatego usuwam z listy zakupów te produkty, które wiem, że mają parabeny.
Jeśli jesteś zwolenniką 10-u warstw mejkapu na twarzy, kremy BB mogą być jakimś dodatkiem do Twojego makijażu ale odczujesz różnicę. Pamiętaj, to nie są fluidy, chociaż z uwagi na skład, coraz bardziej je przypominają. Tak nie powinno być. Krem BB z silikonami i parabenami to jakieś nieporozumienie. Gdyby taki krem BB miał być stosowany tak jak pierwotnie zakładano, mogłby wywołać szereg niekorzystnych działań.
Zainteresuj się kremami BB o bardziej naturalnych składach. Przy okazji kosmetyków mineralnych zapoznam Cię z przynajmniej jednym przykładem rozsądnego kremu BB. Jednak on nijak ma się do tych koreańskich. Dlatego i tak uważam, że przedstawione powyżej produkty to mniejsze zło, pewnego rodzaju kompromis. Nie mówię, że już nigdy nie będę ich stosować, bo pewnie będę ale pamiętaj – to dobre krycie zawsze idzie w parze z chemią.