#DENKO naturalnych kosmetyków samoopalających/ brązujących

Jak możecie spostrzec po moim profilu oraz blogu, nie często robię info #denko. Zdarzają mi się takie relacje, ale denkowe wpisy na blogu czy posty na IG to już poważniejsza sprawa. Powodem jest fakt, że w momencie tworzenia recenzji, coś już o danym produkcie wiem i moje finalne odczucia po prostu nie różnią się od tych, które mam w trakcie testów. W tym jednak przypadku zdarzyło się coś, co nie dzieje się codziennie – zmieniłam zdanie na temat danego produktu lub zyskałam nowe wnioski.

tonik samoopalający – Resibo Hahe Some Tan – denko

Tutaj od początku była miłość i do końca jest miłość. Należy jednak dodać kilka słów o tym toniku. Ponieważ Have Some Tan daje coś więcej, niż efekt skóry muśniętej słońcem. To przede wszystkim produkt o niesamowitych właściwościach pielęgnacyjnych. 

Skład jest bardzo przemyślany, bo z jednej strony substancje o właściwościach brązujących skórę a z drugiej, kwas cytrynowy (należący do grupy kwasów AHA) oraz liczne składniki nawilżające i kojące.

Ale UWAGA!

Stosując tonik codziennie, doprowadziłam do pojawienia się pomarańczowych plamek przy uszach. Najprawdopodobniej nałożyłam tam nieco więcej produktu a łatwo o pomyłkę, gdyż efekt barwienia skóry nie jest widoczny od razu. Ciemniejsza poświata pojawia się po kilku godzinach. 

Wypracowałam więc technikę, w której po tonik sięgałam co 2 lub 3 dzień i dbałam o to, aby bardzo dokładnie go rozprowadzić – także na uszach i szyi. – Wówczas efekty były po prostu spektakularne. Nie wyglądałam jakbym dopiero wróciła z Bali, ale moja twarz stała się zwyczajnie ładniejsza. Pozbawiona niedoskonałości, wyrównana i nawilżona. 

Brązujący Balsam do Ciała i Twarzy MOKOSH

#rozczarowanie – no niestety. Chociaż z początku chwaliłam go pod niebiosa i możecie to zobaczyć w mojej recenzji, z czasem pojawiły się niespodzianki, na które nie byłam gotowa. Przyznaję, że przetestowałam balsam w trudnych warunkach, bo początkowo nakładałam go codziennie, ALE na stronie producenta są (moim zdaniem) informacje wprowadzające w błąd. 

Otóż producent pisze: “innowacyjny składnik pochodzenia naturalnego „MelanoBronze” z ekstraktu niepokalanka pospolitego, który zwiększa naturalną pigmentację skóry poprzez stymulację produkcji melaniny w melanocytach. Dzięki temu skóra staje się ciemniejsza w taki sam sposób, jak podczas zażywania kąpieli słonecznej, jednak bez konieczności narażania jej na promieniowanie UV.

Wywnioskowałam, że balsam to takie cudo, które pobudza komórki wewnątrz skóry i sprawia, że ta zaczyna brązowieć. A podczas użytkowania okazało się, że jak to w przypadku każdego balsamu brązującego, każda warstwa produktu to zwyczajna szpachla malarska na skórze. – Do pewnego momentu balsam brązujący Mokosh daje absolutnie przepiękny efekt. Po przekroczeniu cienkiej granicy, zaczynają się problemy.

I tak nabawiłam się plam. Myślę, że istotną informacją jest również to, że szczotkuję skórę. Ten rytuał mógł zwyczajnie ściągnąć część produktu, doprowadzając do efektu dalmatyńczyka. Najwięcej przebarwień miałam na szyi oraz między piersiami. Całe szczęście, że nie nałożyłam balsamu w tej ilości na twarz.

Tak więc NIE JEST TO BUBEL, ale warto wiedzieć, jak właściwie go stosować. Mi się wydawało, że to naprawdę będzie jakaś totalna innowacja, która na dobre oderwie mnie od szkodliwych kąpieli słonecznych, a tymczasem balsam Mokosh okazał się być po prostu kolejnym samoopalaczem. Świetnym, pięknym, cudnie pachnącym, ale jednak – samoopalaczem, którego należy stosować z dużą rozwagą. 

Naturalne odżywki Bosphaera – w kostce i słoiczku – czy warto je mieć?

Historia moich włosów

Kochani, na początek powrócę do historii moich włosów. Możecie ją poznać TUTAJ. Pisząc poprzedni artykuł nie wiedziałam, że będę w stanie zejść z porowatości. Patrząc na polecane wówczas kosmetyki widać, jak mało wiedziałam o pielęgnacji włosów. W końcu zdecydowałam się na ostre cięcie i od tego momentu zaczęłam jakkolwiek się przykładać do pielęgnacji włosów. Oczywiście uwielbiam mieć krótkie włosy – uważam, że bardzo do mnie pasują, jednak gdy tylko zeszłam z farby, a było to podczas lockdown’u, zrozumiałam, jak wykorzystam ten czas.

Nie biorąc pod uwagę tego, jak będę wyglądać, zdecydowałam się na zapuszczanie. Do tej decyzji doprowadziły mnie dwie sytuacje: 1. siwe włosy, 2. dziewczynka, która siedziała obok mnie w salonie fryzjerskim i oddała chyba z 50cm swojego pięknego warkocza, obcinając się na chłopaka. Pomyślałam, że to taka moja mała bohaterka i ja też chcę zapuścić włosy, aby móc się nimi podzielić. Nie wiem, czy się orientujecie, ale generalnie fundacja Rak ‚n’ Roll wcale nie zapewnia każdemu pięknej, naturalnej peruki. Nie ma jak, bo wciąż brakuje włosów. A zakup takiej peruki to naprawdę potężny wydatek.

Tak zaczęła się moja akcja #włosing! Na początku sięgałam po to, co naturalne. A to szałwia, a to pokrzywa. Większość szamponów dawała efekt siana, ale nie przejmowałam się tym, gdy posiadałam naprawdę krótkie włosy. Im niewiele było potrzeba do szczęścia. Miałam jednak inny problem, otóż zmagałam się z podrażnioną skórą głowy i nie mogłam się doszukać przyczyny tego problemu. W końcu wyleczyłam się zupełnie przypadkiem i teraz myślę, że podrażniałam skórę farbą i zanim skalp zdążył się zregenerować, ja znowu coś nakładałam. Gdy przestałam, problem rozwiązał się sam. Przestałam także narzekać na swędzenie skóry głowy. Tak oto weszłam w temat pielęgnacji.

Mało wiedzy, coraz większe potrzeby

Włosy rosły, a wiedzy brakowało. Zaczęłam więc poszukiwać. Oczywiście trafiłam na guru – Agnieszkę oraz jej włosowy team. Poczytałam, na co zwrócić uwagę i co jest istotne. Wiedziałam już, że emolienty, proteiny oraz humektanty są trzema składowymi do uzyskania efektu wow. Trzeba jednak poznać swoje włosy, aby zacząć uprawiać naprawdę udany włosing.

W końcu zgromadziłam kilka kosmetyków, które bardzo się u mnie sprawdziły i z czystym sumieniem jestem w stanie polecić je dalej. Zaczniemy od dwóch naturalnych odżywek do włosów. Obie wyszły spod rąk marki Bosphaera i każda jest godna uwagi. No to co? Po przydługawym wstępnie, zaczynamy!

Ekspresowa odżywka do włosów Bosphaera w szklanym słoiczku

Odżywki do włosów – Bosphaera

INCI: Urtica Dioica Extract, Propanediol, Vitis Vinifera Seed Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Mangifera Indica Seed Butter, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Oryza Sativa Bran Oil, Cetearyl Alcohol, Aqua, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Hydrogenated Castor Oil/ Sebacic Acid Copolymer, Glycerin, Cetyl Alcohol, Phytosterols, Levulinic acid, Parfum, Behentrimonium Methosulfate/ Cetearyl Alcohol, Stearyl Alcohol, Olea Europaea Fruit Oil, Argania Spinosa Kernel Oil, Benzoic Acid, Cynara Scolymus Leaf Extract, Sorbic Acid, Gluconolactone, Sodium Benzoate, Calcium Gluconate

Co wyczytamy z INCI ekspresowej odżywki do włosów? Wiele dobroci.

Wyciąg z pokrzywy stanowi tutaj bazę, na której warto się skupić. Pokrzywa jest znana ze swoich dobroczynnych właściwości, zarówno dla włosów, jak i skóry głowy. Posiada lecytynę, terpeny, sterole oraz antocyjany. Dodatkowo można w niej znaleźć witaminy: C, B2 czy K oraz minerały: wapń, żelazo, krzem i magnez.

Z substancji o działaniu nawilżających będziemy mieli: propanediol, wodę, glicerynę oraz fitosterole. O odżywienie oraz ochronę włosów zadbają oleje: z pestek winogron, awokado, ze słodkich migdałów, otrąb ryżowych, jojoba, arganowy, oliwa z oliwek oraz masło z mango.

Odżywka zawiera delikatne konserwanty: kwas sorbowy, kwas benzoesowy oraz beznzoesan sodu. Nie zawiera silikonów, wazeliny, parabenów czy składników SLS/SLES.

Przyznaję, że ekspresowa odżywka Bosphaera świetnie dociąża włosy. Można też z nią przesadzić. Gdy użyłam jej pierwszy raz, nałożyłam zdecydowanie za dużo odżywki. Szybko jednak wyciągnęłam lekcję z tego doświadczenia i postanowiłam nakładać jej o wiele mniej. Efekty tego działania były oszałamiające a przy okazji produkt starczał na naprawdę długo.

Ponieważ zeszłam z porowatości – od wysokiej do średniej – zdarza mi się odżywki nie użyć wcale. Ponieważ sięgam zamiennie po różne szampony (o tym także napiszę artykuł), stosuję odżywkę po użyciu typowego czyściocha, czyli szamponu skupiającego się na usuwaniu brudu. Takie produkty często nie mają w sobie olejów lub innych substancji o działaniu nawilżającym. Podobnie jest w przypadku stosowania peelingu do skóry głowy. Gdy się na niego decyduję, to niemal pewne, że w ruch pójdzie też odżywka do włosów. Ta z Bosphaery sprawdza się idealnie.

Odżywka w kostce Bosphaera – praktyczne zero waste

Odżywka w kostce Bosphaera

Odżywka w kostce od firmy Bosphaera okazała się moim strzałem w 10-kę, a nie ukrywam, że podchodziłam do niej sceptycznie. Nigdy wcześniej nie byłam w posiadaniu jakiejkolwiek odżywki w kostce i wydawało mi się, że wydanie 40zł na produkt, który starczy na kilka dni, nie jest rozsądne. Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, podczas gdy odżywka praktycznie nie ulegała zużyciu a działała cuda. Stosuję ją od ok. 3 tygodni.

Moje włosy, chociaż zeszły z porowatości, nadal są cienkie i przez to lubią się puszyć, zawijać. Różnie z nimi bywa. I tutaj kieruję pełną uwagę do osób, które mają podobnie. Może się zdarzyć, że tak bogata formuła odżywki, jak ta w słoiczku, okaże się dla Was obciążająca. Z ratunkiem przychodzi odżywka w kostce z minimalistycznym składem, niemal #cleanlabel. Ale o tym potem. Teraz zaglądamy w INCI.

INCI: Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Theobroma Cacao Seed Butter, Papaver Orientale Seed Oil, Stearyl Alcohol, Behentrimonium Methosulfate, Prunus Persica Kernel Oil, Persea Gratissima Oil, Hydrogenated Castor Oil/ Sebacic Acid Copolymer, Aroma, Phytosterols, Cera Carnauba, Olea Europaea Fruit Oil.

Co tu mamy? Praktycznie same emolienty, które w formie kostki działają niezwykle delikatnie, ponieważ nie da się ich nałożyć za dużo. Druga sprawa, ponieważ nie mamy tu przewagi humektantów, nie dojdzie do efektu puszenia się włosów i właśnie ze względu na to, jest to moja idealna odżywka. Z jednej strony delikatnie dociąża a z drugiej nie powoduje efektu baranka. Włosy są sypkie i piękne. Lśniące, zdrowe i okiełznane.

Oleje: z pestek brzoskwini, awokado, masło z nasion kakaowca (czuć czekoladkę), wosk roślinny, oliwa z oliwek i fitosterole to, jak się okazuje, klucz do sukcesu w kwestii pielęgnacji włosów, które lubią żyć swoim życiem. Moc odżywienia tych składników jest niesamowita. Co ciekawe, ostatnio odważyłam się wyprostować włosy i ta odżywka jest genialna, ponieważ nie ma w sobie wody, nie spala włosa a wręcz chroni go. Użyłam prostownicy pierwszy raz od dłuższego czasu i nie mogłam uwierzyć w efekt.

Oczywiście nie namawiam do prostowania, zwłaszcza codziennie. Ja i tak szkodzę swoim włoskom suszarką, jednak muszę ją stosować, aby uzyskać objętość od nasady. Modeluję włosy na szczotkę i robię to bez użycia jakichkolwiek kosmetyków do stylizacji. Moim przepisem na pięknie ułożone włosy jest odczekanie, by większość z nich wyschła, a wysuszenie na grubą, okrągłą szczotkę przez dosłownie 1,5 – 2 minuty.

Podsumowując, obie odżywki od polskiego producenta kosmetyków naturalnych Bosphaera są warte uwagi. W słoiczku mamy bogatą formułę, natomiast w kostce mamy prostą, ale niezwykle praktyczną i działającą cuda recepturę. Którą wybrać? Ja jestem zwolenniczką posiadania kilku kosmetyków do włosów i sięgania po ten, który spełni moje aktualne potrzeby. Dlatego odpowiedź jest prosta: kup obie!

Dominika

Serum anti-aging od Feel Free – hit czy bubel?

Feel Free serum anti-aging – recenzja

Jakiś czas temu na moim profilu IG (jakbyluxusowo) pojawił się post dotyczący serum anti-aging od Feel Free. Po ukazaniu się posta, spotkałam się z różnymi reakcjami na temat samej marki. Serum okazało się być dla znajomych recenzentek nowością. Dziewczyny zdołały jednak zapoznać się z częścią oferty tej marki. Firma Feel Free pochodzi z Hiszpanii i jest to kwestia, którą lubię zaznaczać – pochodzenie firmy, pochodzenie surowców i działanie na skórę Polek.

Tak się złożyło, że w Polsce w dalszym ciągu znaczące większość cer to cery mieszane i suche, cery naczynkowe, wrażliwe, skłonne do reakcji alergicznych. Takie są Słowianki – delikatne. Włosy mamy cienkie i puszące się, paznokcie dość słabe i łamliwe, twarze rumiane, z tendencjami do szybkiego wiotczenia. Skóra cienka i jasna tak już ma. Oczywiście zdarzają się wyjątki, jednak skupmy się na regule. Hiszpanki są od nas zupełnie różne, żyją w innym klimacie, jedzą coś innego, mają grubszą skórę, gęstsze włosy i reagują na inne składniki, niż my. Warto o tym pamiętać, sięgając choćby po coraz popularniejsze kosmetyki ajurwedyjskie.

Nie jest to pewnik, że kosmetyk stworzony na bazie azjatyckich lub bałkańskich surowców zaszkodzi Twojej słowiańskiej cerze lub włosom. Pamiętaj jednak, by w razie możliwości robić testy alergiczne i jeśli w danej drogerii nie możesz uzyskać próbek, pytaj o testery. Zrób sobie próbę na cienkiej skórze (za uszami, na zgięciu łokcia itp), odczekaj 24h i dopiero, gdy nic się nie wydarzy, wróć po produkt. Rozumiem, że czasem się tak zwyczajnie nie da, bo akurat trwa promocja, która kończy się w ten sam dzień albo nie ma możliwości przetestowania danego produktu. Wówczas masz dwa wyjścia: odpuścić lub zaryzykować zakup.

Ja zaryzykowałam, jeśli chodzi o serum Feel Free. Czy okazał się on być moim hitem czy kompletnym bublem?

Moje odczucia – serum anti-aging Feel Free

serum feel free anti aging - konsystencja
serum feel free anti aging – konsystencja

Zanim otworzyłam serum, zostałam oczarowana jego wyglądem. Szklany pojemniczek na drewnianą zatyczkę. (Tu mam jedną uwagę, gdyż zatyczka nie była woskowana. Przez to wyczuwa się na niej drewniane opiłki, a nawet wystają drzazgi. Niefajne uczucie na dłoni, którą za chwilę ma się nakładać coś na twarz.) Po otwarciu kosmetyku i nałożeniu go na zgięcie dłoni, już czułam, że będzie fajnie. Biała maź o żelowej konsystencji, wyczuwalna obecność chłodzącego aloesu i piękny zapach – pieprzowo-cytrusowy. (Tu ciekawa anegdota, otóż na Wizażu widziałam kilka opinii, że wszystko fajnie, tylko zapach nie do zniesienia. Stąd wniosek, że każdemu podoba się coś innego. Ja uwielbiam zapach ziół a ten dodatek pieprzu tylko mnie zaciekawił).

Produkt bardzo dobrze nakłada się na twarz. Zdecydowanie jest to przyjemna czynność, dająca natychmiastowe uczucie nawilżenia i przyjemnego chłodu. Serum nie jest tłuste, chociaż zawiera w swoim składzie także oleje. Szybko wchłania się w skórę, nie pozostawia po sobie żadnej warstwy – ani tłustej, ani żelowej, rolującej z się. Dlatego serum doskonale nadaje się pod makijaż. Po ponad 2-tygodniowym stosowaniu osobiście nie doświadczyłam żadnej reakcji uczuleniowej, ani jakichkolwiek innych negatywnych konsekwencji. Jednak uwaga! Spoglądając na skład kosmetyku, niektóre osoby powinny poważnie zastanowić się nad jego użyciem.

Składniki zawarte w serum Feel Free

serum feel free anti aging - opakowanie
serum feel free anti aging – opakowanie

INCI: Aqua, Aloe barbadensis Leaf Juice, Isoamyl, Cocoate, Coco-Caprylate/Caprate, Caprylic/capric Triglyceride, Olea Europaea Fruit Oil, Glycerin, Argania Spinosa Kernel Oil, Polyglyceryl-2 Stearate, Glyceryl Stearate, Punica Granatum Seed Oil, Propanediol, Hydrolyzed Hyaluronic Acid, Avena Sativa Kernel Extract, Calendula Officinalis Flower Extract, Pyrus Malus Fruit Extract, Stearyl Alcohol, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Chamomilla Recutita Flower Extract, Salvia Sclarea Extract, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Benzyl Alcohol, Citric Acid, Xantham Gum, Parfum, Citral, Gerianiol, Limonene, Linalool.

Żel z aloesu na 2 miejscu (to się czuje podczas stosowania serum), mieszanina estrów kwasów kaprylowego i kaprynowego z alkoholami z oleju kokosowego oraz trójgliceryd kaprylowo-kaprynowy o działaniu zmiękczającym skórę. Nawilżająca gliceryna, hydrolizowany kwas hialuronowy. Tworzące ochronny film tłuszcze roślinne: oliwa z oliwek, olej arganowy, olejek z pestek granatu (mega bomba antyoksydacyjna), olej jojoba.

Odżywcze ekstrakty i wyciągi roślinne: wyciąg z nasion owsa o działaniu nawilżająco-ściągającym, przeciwbakteryjny i jednocześnie kojący stany zapalne wyciąg z kwiatów nagietka, wyciąg z jabłek będący silnym antyoksydantem oraz działający nawilżająco na skórę, wyciąg z kwiatów rumianku (paradoksalnie dla wielu osób uczulający składnik, kojący i łagodzący dla osób odporniejszych), kolejny przeciwzapalny składnik – wyciąg z trawy i kwiatów szałwii.

Konserwanty: sorbinian potasu, benzoesan sodu, alkohol benzylowy.

Uwaga! W kosmetyku znajduje się nieduża ilość delikatnego kwasu AHA (citric acic) o działaniu rozjaśniającym i wygładzającym. Ma on na celu spłycenie zmarszczek, jednak w słoneczne dni należy go stosować w połączeniu z silnym filtrem SPF.

Aromaty: cytral, limonen a więc cytrusowe aromaty, które mogą u niektórych osób wywoływać reakcje uczuleniowe.

Podsumowanie na temat serum anti-aging Feel Free

Skład tego kosmetyku jest PIĘKNY. Jeśli tylko możesz go używać, ponieważ nie reagujesz alergicznie na jego składniki, jesteś SZCZĘŚCIARĄ. Dlaczego? Rzadko zdarza się tak zgrabne połączenie składników nawilżających z ochronnymi olejami oraz ekstraktami o działaniu antyoksydacyjnym w cenie… 35zł. Co więcej, można trafić na niesamowite promocje. Ostatnio w Hebe to serum było sprzedawane za 23zł. Powiem wam szczerze, że nie widzę problemu w wydaniu choćby i 200zł na dobry kosmetyk, ale obserwuję te składy i naprawdę zatrważająca większość dobrze promowanych kosmetyków powyżej 100zł nie wyróżnia się NICZYM. Skoro nie widać różnicy albo widać – na korzyść produktu tańszego, po co przepłacać?

Czuję ogromny respekt do firm, które sprzedają kosmetyki w cenach realnych dla większości konsumentów. Oszczędzają na reklamie, designie (chociaż tutaj nie ma się czego uczepić) a pieniądze cisną w surowce wysokiej jakości. Daję firmie Feel Free dużo buziaczków i przesyłam czułość, bo zasłużyli.

Naturalny, ale skuteczny dezodorant w sprayu Bosphaera

Początki z naturalnym dezodorantem

Nigdy nie przypuszczałam, że mogę mieć jakiekolwiek problemy z brzydkim zapachem. Nie miałam ich nawet będąc nastolatką. Tymczasem lata stosowania syntetycznych blokerów gruczołów potowych sprawiły, że moje ciało zaczęło nienaturalnie reagować. Przekonałam się o tym sięgając po naturalny dezodorant.

Naturalny dezodorant w sprayu Bosphaera

To, że zaczynacie wytwarzać intensywny zapach oznacza, że Wasz organizm z czymś się zmaga. Pod pachami zbiera się wilgoć i jest ona doskonałym środowiskiem dla rozwoju bakterii. Skóra wykazuje naturalne tendencje do zwalczania brzydkiego zapachu, oczywiście nie jest w stanie się go pozbyć w 100%. Temat naturalnego zapachu skóry pod pachami zaczął być dla ludzi wstydliwy, aż w końcu, gdy nasza kultura społeczna przestała przyjmlwać cokolwiek, co brzydkie lub po prostu nieidealne, zagubiliśmy się.

Współczesne nastolatki zaczynają stosować blokery potu bardzo wcześnie. Wiele z nich nawet nie wie, jak pachnie naturalnie. Dzieciaki boją się oceny rówieśników i łatki zaniedbanych. Nic dziwnego, że poddają się presji. Jednak wiedząc to, co wiem dzisiaj, swojej nastoletniej córce podarowałabym w prezencie naturalny dezodorant. Taki, który zamiast blokować, wspiera naturalne procesy zachodzące w skórze. Przy okazji działa antybakteryjnie i łagodząco. Nastolatce, rówieśniczce, mamie poleciłabym naturalny dezodorant Bosphaera. Z kilku powodów.

Naturalny dezodorant w sprayu Bosphaera – moja opinia

Naturalny dezodorant w sprayu Bosphaera

Stosowałam już kilka naturalnych dezodorantów. Wszystkie w jakiś sposób lubię, jednak to właśnie Bosphaera stworzyła dezodorant w sprayu, nie w kremie i to dało temu kosmetykowi istotną przewagę nad konkurencją. Każdy produkt miał swoje plusy i minusy, jednak to dezodorant Bosphaera zdecydowanie ma najwięcej plusów.

Produkt znajduje się w estetycznym szklanym opakowaniu i posiada praktyczny atomizer. Na początku trzeba nacisnąć go kilka razy, by zaczął działać. Później śmiga jak szalony. Pięknie rozprasza ciecz, tworząc mgiełkę. Staram się pryskać dezodorantem z dość dalekiej odległości. Tak, by jedno psiknęcie okalało całą pachę. Gdy wymierzy się zbyt blisko, produkt może ściekać po ręce. I to jest jedyny minus tego dezodorantu. Przy braku wyczucia może dojść do takiego efektu. Wówczas wystarczy wytrzeć smugę z ręki. Reszta, która została na pasze, powinna szybko wyschnąć i po sprawie.

Dezodorant nie jest zbyt duży. Jest to jednak zrozumiałe. Lepiej stosować zawsze świeże produkty, zwłaszcza na tak delikatnej skórze, jak ta pod pachami. Kosmetyk wystarcza na ok 1,5 miesiąca przy codziennym użytkowaniu. Dezodorant łatwo się zmywa, do tego celu nie jest konieczne użycie żadnych mocnych środków myjących.

Składniki (INCI) w dezodorancie Bosphaera

Naturalny dezodorant w sprayu Bosphaera

INCI: Salvia Sclarea Flower Extract, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Propanediol, Caprylyl/Capryl Wheat Bran/Straw Glycosides, Aqua, Sorbitol, Levulinic Acid, Aniba Rosaeodora Wood Oil, Citrus Limon Peel Oil, Benzoic Acid, Usnea Barbata Extract, Tromethamine, Sorbic Acid, Enteromorpha Compressa Extract, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Ocimum Sanctum Leaf Extract, Silybum Marianum Fruit Extract,  Garcinia Mangostana Peel Extract, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Citric Acid, Sodium Hydroxide, Linalool, Limonene, Benzyl benzoate, Citral, Geraniol.

Skład dezodorantu Bosphaera zaczyna się od hydrolatu z szałwii. Ten wykazuje właściwości przeciwbakteryjne i przeciwgrzybicze. Następnie mamy żel aloesowy o działaniu nawilżająco-kojącym. Idealny w przypadku podrażnień skóry, np. po goleniu. Propanediol (roślinny glikol) wykazuje działanie nawilżające. Kolejny jest solubilizator z otrębów pszennych. Woda, sorbitol i kwas lewulinowy (naturalny konserwant). Kolejnym konserwantem jest kwas benzoesowy, dopuszczony do użytku przez ECOCERT. Soda oczyszczona jest substancją, która daje produktowi działanie przeciwpotne i zapobiegające wytwarzaniu się brzydkiego zapachu. Czuć ją w rozpraszanej mgiełce. Gdy psiknie się sobie w nos, można czuć przez chwilę drażniący zapach, typowy dla sody. Na pewno znacie go OD KUCHNI. 😊

Warto zwrócić uwagę na bogactwo ekstraktów i olejków cytrusowych, które nadają produktowi niezwykły zapach, jak również działają przeciwrodnikowo. Niestety, osoby ze skórą wrażliwą na olejki eteryczne i ekstrakty, zwłaszcza cytrusowe, mogą doznać reakcji alergicznej. Tak naprawdę ten dezodorant nie posiada żadnej chemii, która mogłaby zaszkodzić i jedyne alergeny, jakich się tu dopatruję to właśnie naturalne surowce pozyskiwane z owoców.

Ja należę do szczęśliwego grona osób, które nie mają takich problemów. Mnie natomiast podrażniają zbyt mocne glinki lub składniki ajurwedyjskie, np. kurkuma. Tutaj natomiast nie ma ani jednego składnika, który mógłby zrobić mi krzywdę. Taka samoświadomość jest niezwykle ważna. Czytajcie składy i sprawdzajcie, co ewentualnie Was uczuliło, by w przyszłości unikać tego składnika.

Dezodorant naturalny w sprayu od polskiej manufaktury Bosphaera mogę Wam polecić z całego serca. Poleciłabym go pewnie już po samym przeczytaniu składu, ale jednak zwlekałam z recenzją do wykończenia ostatniej kropli tego prosuktu. Z pewnością sięgnę po niego w przyszłości i jestem bardzo ciekawa, jak się spisze, gdy w końcu przyjdą do nas upały.

Delikatny i bezpieczny peeling do twarzy Bosphaera

Pasta oczyszczająco-peelingująca Bosphaera

Twarz bez podrażnień – delikatny peeling

W końcu mogę polecić delikatny i bezpieczny peeling do twarzy! Nadszedł ten moment. Wcześniej raczej stroniłam od tego typu produktów. Nawet peeling DIY na bazie miodu i cukru drobnoziarnistego lubił mnie podrażniać. Tymczasem postanowiłam dać szansę nowości polskiej manufaktury kosmetycznej Bosphaera i to była świetna decyzja.

Zacznę od tego, że pasta oczyszczająco-peelingująca nie jest zwykłym scrubem. Peelinguje tutaj głównie drobno zmielony eksfoliant z migdała. Dodatkowo w paście obecnych jest wiele olejów roślinnych, które działają łagodząco i ochronnie. Pasta zawiera także delikatne i naturalne substancje myjące, dzięki którym lekko się pieni pod wpływem masowania z dostępem do wody. Pasta oczyszczająco-peelingująca od Bosphaera jest wegańska, nietestowana na zwierzętach i wykonana ręcznie, bez użycia metod szkodliwych dla środowiska.

Po użyciu pasty, twarz jest wyraźnie oczyszczona, ale nie podrażniona. Staje się rozświetlona i orzeźwiona. To uczucie jest cudowne. Chociaż w składzie mamy sporo tłustych substancji, pasta nie pozostawia po sobie tłustych śladów – wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że pozostawia matowe, takie satynowe wykończenie na skórze. I mały bonus – pachnie truskawkową mambą! 😍

Analiza INCI – paska oczyszczająco-peelingująca Bosphaera

Skład pasty do mycia twarzy Bosphaera
Skład pasty do mycia twarzy Bosphaera

Citrus Aurantium Amara Flower Water, Kaolin, Prunus Amygdalus Dulcis Shells, Theobroma Cacao Seed Butter, Oryza sativa Bran Oil, Aqua, Cocos Nucifera Oil, Decyl Glucoside, Mangifera Indica Seed Butter, Cera carnauba, Glycerin, Aroma, Propanediol, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Cetyl Alcohol, Levulinic acid, Cocamidopropyl Betaine, Behentrimonium Methosulfate / Cetearyl Alcohol, Stearyl Alcohol, Gluconolactone, Benzoic acid, Sodium Benzoate, Sodium chloride, Sorbic acid, Enteromorpha Compressa Extract, Silybum Marianum Fruit Extract, Ocimum Sanctum Leaf Extract, Calcium Gluconate, Citric Acid.

Zaczynamy od tego, co w Bosphaerze kocham najbardziej – kosmetyk nie bazuje na zwykłej wodzie! Zawsze jest to jakiś hydrolat. W tym wypadku mamy do czynienia z wodą z kwiatów gorzkiej pomarańczy (Neroli)! To jest absolutny hicior. Hydrolat Neroli nawilża skórę, wykazuje także działanie bakterio- i grzybostatyczne. Dodatkowo w lekkim stopniu działa ściągająco i zwęża pory, co jest bardzo pożądanym działaniem w takim produkcie, jak pasta myjąca do twarzy. Na drugim miejscu w składzie pasty mamy kaolin, a więc glinkę białą. Jest to bardzo delikatna glinka, która może być stosowana także na skórze suchej i wrażliwej.

Prunus Amygdalus Dulcis Shells to eksfoliant, inaczej proszek powstały ze zmielenia skorupy słodkich migdałów. Wykazuje on działanie peelingujące. Mamy także oleje i masła roślinne o działaniu ochronnym, odżywczym i nawilżającym: Theobroma Cacao Seed Butter (masło z nasion kakaowca), Oryza sativa Bran Oil (olej z otrębów ryżowych), Cocos Nucifera Oil (olej kokosowy) i Simmondsia Chinensis Seed Oil (olej jojoba). Z substancji nawilżających mamy też glicerynę roślinną oraz Propanediol (glikol roślinny) pozyskiwany z kukurydzy. Mamy też emolient (tworzący film ochronny na skórze) Stearyl Alcohol (Alkohol stearylowy).

Substancje wspierające właściwą konsystencję i działanie kosmetyku: Aqua (woda), Cera carnauba (naturalny wosk roślinny), Cetyl Alcohol (alkohol cetylowy) chroniący także przed nadmierną utratą wody, Levulinic acid (kwas lewulinowy) będący naturalnym konserwantem, Benzoic acid (kwas benzoesowy), Sorbic acid (kwas sorbinowy) – kolejne konserwanty, Cetearyl Alcohol (Alkohol Cetylostearylowy, Alkohol cetearylowy) oraz Sodium chloride (Chlorek sodu) poprawiające konsystencję kosmetyku.

Substancje o działaniu oczyszczającym: Cocamidopropyl Betaine (Kokamidopropylobetaina), Behentrimonium Methosulfate (Metylosiarczan behenotrójmonium).

Ekstrakty: tulsi Ocimum Sanctum Leaf Extract, z ostropestu Silybum Marianum Fruit Extract, z aktywnej frakcji algi Silybum Marianum Fruit Extract (łagodzi podrażnienia skóry i ochrania przed czynnikami zewnętrznym).

Inne składniki: Gluconolactone (glukonolakton), czyli naturalny antyoksydant (pozyskiwany z kukurydzy), działający ochronnie na skórę. Glukonolakton radzi sobie z podrażnieniami, przyspiesza proces odnowy komórkowej skóry. Z pewnością jego obecność w paście peelingującej ma znaczenie dla ogólnego wrażenia ze stosowania kosmetyku. To nie wszystko, bo glukonolakton działa też ujędrniająco oraz chroni skórę przed szkodliwymi skutkami ekspozycji na promieniowanie UV.

Podsumowanie pasty oczyszczająco-peelingującej

Zawartość pasty do mycia twarzy Bosphaera
Zawartość pasty do mycia twarzy Bosphaera

Skład pasty Bosphaera broni się sam. Oczywiście poza olejami, masłami roślinnymi, ekstraktami i innymi wartościowymi składnikami, w kosmetyku obecne są również konserwanty i substancje stabilizujące. Wszystkie te składniki sprawdziłam i mogę podsumować, że są one bezpieczne, także dla kobiet w ciąży. Peeling świetnie radzi sobie z zaskórnikami, jednocześnie nie podrażniając skóry. Drobinki zawarte w paście są nieduże, ale na tyle wyczuwalne, by proces pozbycia się starego naskórka przebiegł szybko i pomyślnie.

Po ten produkt na pewno będę wracać, ponieważ jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby peeling do twarzy mnie nie podrażniał. Raczej stosowałam maseczki z glinki i poza tym tradycyjnie myłam twarz. Wynikiem takiej pielęgnacji były coraz bardziej widoczne zaskórniki. Dlatego uważam, że peeling twarzy jest ważny. Każdy powinien sobie dopasować ten rodzaj kosmetyku do własnych potrzeb. W moim przypadku podrażniały zarówno peelingi ziarniste, jak i enzymatyczne i te drugie zrobiły z mojej twarzy taką masakrę, że boję się ponowić tę przygodę.

Rozważam jeszcze użycie kwasów w przyszłości. Jednak nie wiem kiedy to nastąpi, kiedy się przełamię. W tym momencie zdecydowanie wolę się ograniczyć do stosowania pasty oczyszczająco-peelingującej od Bosphaery. Zwłaszcza, że jest ona bardzo wydajna, pakowana w szklany słoiczek i dostępna w cenie ok. 36zł. Chociaż producent twierdzi, że można ją stosować niemal codziennie, w moim przypadku wystarczy raz na tydzień i przy takim użytkowaniu zużyłam dosłownie 1/4 słoiczka w ciągu dwóch miesięcy.

Peeling do ciała iossi – cytrusowa rozkosz

Podczas targów Ekotyki miałam okazję zajrzeć na stoisko firmy iossi. Kojarzyłam tę markę ale nigdy nie sfinalizowałam zamówienia. Kiedy w moje ręce wpadły pięknie pachnące masła i peelingi, wiedziałam, że pokocham produkty iossi.

Na targach były tłumy, dlatego dostać się do jakiegoś stoiska i dokonać zakupu nie było łatwo. W końcu przyszła moja kolej. Od razu zwróciłam uwagę na piękną szklaną oprawę produktów. Przede mną stały trzy zgrabne słoiczki z peelingami. Powąchałam każdy z nich i doznałam niemal olśnienia, kiedy w końcu trafiłam na połączenie limonki z rozmarynem.

Peeling cukrowy z solą epson i rozmarynem jest tym, czego szukałam najbardziej. Po produktach od Czterech Szpaków było mi tak trudno znaleźć coś równie dobrego, że stosowałam własnoręcznie zrobiony scrub (napiszę o nim w innym artykule). Dobrze się sprawdzał ale nie pachniał tak zachwycająco. Tymczasem ja należę do tych osób, które kochają się w zapachach. Zwłaszcza, gdy są naturalne.

Skład peelingu iossi – samo dobro

Iossi peeling rozmaryn i limonka
Iossi peeling rozmaryn i limonka

Skład: cukier, sól epsom, olej z pestek moreli, masło shea, olej krokoszowy, olej ryżowy, szałwia, gliceryna roślinna, olejek eteryczny z rozmarynu, kwas dehydrooctowy i alkohol benzylowy, olejek may chang, olejek cytronellowy, witamina E, olejek copaiba, olejek limetkowy, olejek yalng-ylang

Prysznic z peelingiem iossi to ceremonia przyjemności. Podczas jego użycia czuję się tak, jakbym starła na tarce skórkę z limonki i rozsypała ją na ciele. Cytrus unoszący się w powietrzu jest bardzo intensywny. Cała łazienka pachnie. W takich chwilach przychodzi odprężenie i ukojenie. Z tego względu najbardziej lubię stosować peelingi wieczorem. Rozmaryn jest cudownym uzupełnieniem zapachowym, a dodatkowo dba o właściwe złuszczenie martwego naskórka.

W tym przypadku mamy więc cukier, sól i rozmaryn, jako składniki mające na celu oczyścić i wymasować ciało. Dodatek licznych olejów sprawia, że skóra jest przyjemnie miękka i dobrze nawilżona. Zawsze to powtarzam, że jeśli ktoś narzeka, że takie naturalne peelingi powodują powstawanie wyprysków, uprzedzam. Oleje są komedogenne. Ja jednak stosuję je namiętnie i wiem, że czynię dobro.

Peeling a podrażnienia – jak ich uniknąć?

Jeśli ktoś ma tłustą skórę, często nadmiernie ją wysusza. W momencie kiedy ciało stanowi wysypisko niegojących się ran, nic dziwnego, że powstają wciąż nowe wypryski. W takim wypadku, zanim użyjesz jakiegokolwiek peelingu, zadbaj o właściwe nawilżenie skóry. Tu paradoksalnie spiszą się właśnie oleje, których tak bardzo się obawiasz. Dodaj do nich kojący aloes. Kiedy Twoja skóra będzie już lepiej nawilżona, przyjdzie czas na peeling i zobaczysz, że będzie on miał dla Twojej skóry dobre działanie.

Z pielęgnacją jest tak, że należy o niej myśleć holistycznie. Nawet najlepszy produkt może podrażnić Twoją skórę, jeśli niewłaściwie go użyjesz albo wcześniej nie dbałeś o skórę. Sama pamiętam, kiedy moje ciało przypominało rybią łuskę. Wówczas stosowanie drogeryjnych peelingów było zbrodnią. To właśnie połączenie składników łuszczących z ochronnymi olejami, jest jedynym sensowym rozwiązaniem w kwestii złuszczania starego naskórka.

Kolejna sprawa. Czujesz, że skóra zaczyna szczypać? Spokojnie, to nie musi być uczulenie. Jeśli się golisz, nawet po kilku dniach od depilacji, możesz mieć mikrouszkodzenia na skórze. Ponieważ w tym peelingu jest sól, możesz czuć szczypanie. W przypadku, gdy masz bardzo delikatną skórę albo nie znosisz tego uczucia, zdecyduj się na peeling cukrowy ze zmielonymi pestkami, czy ziołami bez dodatku soli.

Od zmiany myślenia do idealnej skóry

Wracając do iossi, dla mnie to jest produkt doskonały. Nigdy nie używam peelingu zaraz po depilacji, stosuję go maksymalnie 2 razy w tygodniu i nie narzekam na podrażnienia. Z kolei moja skóra jest piękna, jak nigdy wcześniej. Dodam, że chociaż jako nastolatka nie miałam problemu z trądzikiem, bo moja skóra jest raczej sucha, w okresie braku wiedzy i zainteresowania składami kosmetyków, coś było nie tak.

Mając 23-25 lat, zauważyłam czerwoną kaszkę na plecach. Wyglądało to jak niemowlęce potówki. Wówczas nie stosowałam ani olejów, ani balsamów, ani peelingów. Moja skóra była zwyczajnie nieoczyszczona a z drugiej strony podrażniona drogeryjnymi mydłami z SLS-ami. (To ten paradoks – stosujesz drażniące środki do mycia obecne w drogeryjnych produktach a i tak skóra jest nieoczyszczona.) Kiedy wywaliłam to świństwo i zaczęłam czytać składy, sytuacja się zmieniła.

Do dbałości w pielęgnacji skóry, doszła zmiana diety. Przez rok nie jadłam w ogóle mięsa, po czym z uwagi na chorobę przewlekłą układu pokarmowego, musiałam wprowadzić do menu ryby. Zjadam kilka posiłków z rybą w ciągu miesiąca. Reszta mojego menu to warzywa i owoce. Jestem głęboko przekonana, że świństwo, jakie pakuje się do marketowych mięs, wychodzi później przez skórę.

Tym sposobem w wieku 27 lat dorobiłam się najpiękniejszej skóry, jaką miałam kiedykolwiek. Ciało jest nawilżone, czyste, lśniące i miękkie. To właśnie stosowanie takich produktów, jak peeling Iossi, dopełnia ten proces i sprawia, że czuję się piękna i odprężona. Polecam wszystkim tym, dla których liczy się jakość stosowanych produktów. Sięganie po tego typu artykuły świadczy o miłości do samego siebie, a tego nigdy nie powinno nam brakować.

Dominika

Relacja z targów – Ekotyki 2019 w Katowicach

W końcu się doczekałam! Miałam przyjemność uczestniczyć w jednych z bardziej popularnych targów promujących produkty naturalne – Ekotyki. Oczywiście w większości były tam kosmetyki. O nich napiszę więcej w recenzjach, natomiast dzisiaj chciałam się skupić na atrakcjach i miłych zaskoczeniach podczas targów.

Papier toaletowy z bambusa? Tak!

Firma Bamboo Zuzii produkuje produkty higieniczne wytworzone z bambusa. Są one w 100% biodegradowalne. Mowa między innymi o patyczkach do uszu bez obecności plastiku. Na stoisku były także chusteczki higieniczne z bambusa oraz z ekstraktem z aloesu. Hitem był papier toaletowy, który miał tak przedziwną strukturę, że naprawdę trudno ją opisać. Rolka z jednej strony jest lekka, z drugiej bardzo zbita. Każdy pojedynczy listek był bardzo cienki a jednocześnie trwały i miękki.

To jest firma, która robi wiele dobrego i z pewnością zyskała moje zainteresowanie. Zwłaszcza, że wraz z moim lubym, jestem uzależniona od patyczków higienicznych. Jak to się przedstawia cenowo? Nie ma tragedii! Za patyczki 7zł, zamiast 3zł w przypadku tych tradycyjnych, za papier 14zł, zamiast 7zł. Myślę, że można przeanalizować miesięczne wydatki i wygospodarować pieniądze choćby na te w pełni rozkładające się patyczki do uszu.

Olej do mycia zębów

Olej do mycia zębów to kolejny hit. Tym razem cena może niektórych zwalić z nóg. Przyzwyczajeni do pasty za 4zł, możemy mieć problem z zakupem oleju za 60zł. Zwłaszcza, że butelka starcza jednej osobie na trochę ponad miesiąc. Rzecz jest o tyle warta rozpatrzenia, że w tradycyjnych pastach jest mnóstwo substancji, które pod żadnym pozorem nie powinny być połykane. Mowa zwłaszcza o fluorze. Tymczasem trudno uniknąć połykania czegoś, co przez dłuższy czas ma kontakt z naszą śliną.

Trochę więcej o oleju. Zawiera on same naturalne substancje. Jest wzbogacony składnikami o działaniu przeciwbakteryjnym (kurkuma) i odświeżającym (eukaliptus, mięta itp). Kroplę oleju zagarnia się językiem do jamy ustnej, następnie rozprowadza się go szczoteczką do zębów. Spróbowałam. Olej jest gorzki, co oznacza, że nie zawiera cukru, który… paradoksalnie znajduje się w wielu pastach. Dodatkowo olej zapewnia znaczne odświeżenie oddechu bez tego mocnego i sztucznego aromatu obecnego w gumach oraz standardowej paście.

Wydatek warty przemyślenia. Także w kontekście przyszłych dzieci i tego, że podczas codziennej toalety, mogłyby zrobić sobie krzywdę, połykając pastę do zębów. Tymczasem standardowe pasty dla dzieci wręcz zachęcają do połykania, bo są… smaczne.

Testowane na ludziach, stworzone dla zwierząt

Kolejnym zaskakującym wystawcą był Totobi, czyli producent kosmetyków naturalnych dla zwierząt. Faktycznie szampony dla psów i kotów są fatalne. O ile kiedy miałam psa, kąpałam go po prostu w wodzie z dodatkiem octu, tak z kotem jest problem. Teraz często spędza on czas na dworze i przychodzi cały ufafluniony, co boli, ponieważ ma piękne białe skarpetki. Co proponuje Totobi? Suchy szampon.

Oparty na naturalnych składnikach, niemal bezwonny spray to sposób na dbanie o kocią sierść. W produkcie znajdują się składniki antybakteryjne, jak również olejki, dzięki którym kocia sierść jest lśniąca. Po użyciu szamponu, należy „odsączyć kota” w ręczniku. Nie oznacza to jednak, że jeśli zacznie on z siebie zlizywać zastosowany produkt, powinniśmy się martwić.

Właśnie po to powstały kosmetyki Totobi, aby ich potencjalne zlizanie przez zwierzaka nie wiązało się z żadnymi negatywnymi skutkami dla jego zdrowia. Ja jestem na tak!

Rozmowy o minerałach

Podczas targów miałam okazję zajrzeć na stoiska wielu producentów oraz dystrybutorów kosmetyków mineralnych, których jestem fanką. Kiedy zaczynałam, nie wiedziałam czego się spodziewać. Obecnie jestem bardzo wymagająca i zwracam uwagę na szczegóły. Podkład mineralny to dla mnie podstawa makijażu i tak okazuje się, że najlepiej służy mi Pixie Cosmetics. Na Annabelle Minerals przejechałam się mocno. [Więcej na ten temat w ostatnich akapitach artykułu, jak malować się minerałami]. Mimo wszystko to właśnie Annabelle miało największe stoisko na targach i cieszyło się największym zainteresowaniem.

Temat ciekawy, ponieważ konkurencja Annabelle przyznaje: mają świetny skład. Gdzie zatem leży przyczyna problemu? Dlaczego podkład się roluje a u niektórych powoduje zapychanie porów? Konkurencja dopatruje się problemu w surowcach. Tu można odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego to Annabelle kusi tak niską ceną?

Podkład Annabelle to koszt 40-50-u zł, podczas gdy np. Pixie kosztuje 60zł a Earthnicity 90zł. Rozmówiłam się ze sprzedawcą tych najdroższych minerałów. Poza samą ciekawą dyskusją, miałam przyjemność bycia testerką podkładu, różu i bronzera. Później biegałam i pociłam się jeszcze przez kilka godzin, a kiedy wieczorem przyszło do demakijażu, moja ocena była jasna – Earthnicity zdaje egzamin.

Co było dla mnie dodatkowo ważne? Przedstawicielką Earthnicity była Pani w średnim wieku. Podkład mineralny pięknie pokrył jej twarz, na której zmarszczki były już widoczne. Buzia była rozświetlona i promienista. Wiedziałam, że to jest produkt, który powinna mieć też moja mama, która przekroczyła już magiczną 60-kę. Nie uważam, aby zmarszczki były czymś, czego powinniśmy się wstydzić. Dla mnie nie ma piękniejszej kobiety, niż taka, po której widać już ślady czasu a jednocześnie jej skóra jest odpowiednio nawilżona i muśnięta delikatnymi kosmetykami naturalnymi.

Przełomowe produkty

Produkty w jakiś sposób przełomowe, to akcesoria higieniczne stosowane podczas menstruacji. Zacznę od tego, że istnieje coraz więcej badań potwierdzających, iż tradycyjne podpaski i tampony zawierają toksyczne substancje, które mogą nam zaszkodzić podczas ich stosowania. Z tego względu powstają produkty z czystych i sprawdzonych materiałów. Do takich należą np. tampony BioMe.

Jeśli jednak chcesz iść o krok dalej, warto zainteresować się kubeczkiem menstruacyjnym Perfect Cup. Osobiście należę do grupy zainteresowanych ale nadal sceptycznych potencjalnych klientek. Obiecuję jednak, że kiedy poczytam o składzie, wadach i zaletach produktów firm dostępnych na polskim rynku, w końcu zakupię właściwy dla siebie kubeczek menstruacyjny i opowiem o nim więcej.

Kolejnymi produktami w jakiś sposób przełomowymi, są naturalne detergenty do czyszczenia domu. Na Ekotykach akurat wystawiała się firma Seventh Generation. Prawdopodobnie przetestuję te produkty, natomiast póki co jestem zakochana w produktach Yope. Od nich mam już wszystko – płyn do mycia szyb, do podłogi, płyn uniwersalny, jak również dedykowany łazience. Posiadam też płyn do mycia naczyń a nawet mydło Yope. O tym napiszę więcej w osobnym artykule. Uważam jednak, że tego typu produkty powinny zdecydowanie zastąpić chemiczne, toksycznie żrące a jednak wciąż popularne detergenty, które tylko nas alergizują.

Ekotyki – polecam

Na koniec dodam, że nie spodziewałam się takiego zainteresowania po Ekotykach w Katowicach. Do niektórych stoisk, nie mogłam dojść z aparatem bo były takie tłumy! Stąd nie posiadam fotografii wszystkich produktów, które opisałam. Niemniej, organizator spisał się doskonale, zaczynając od wyboru miejsca, idąc przez dekoracje, na wyborze wystawców kończąc.

To jest duże wydarzenie a przez to raduje się moje serce, że całe rodziny przychodzą po produkty naturalne. Więcej będę pisać o poszczególnych produktach, które zakupiłam, a których jeszcze nie ujęłam w tym artykule, więc czekajcie. Szykuje się sporo cudów. Sama jestem niezwykle podekscytowana tym, co będę wkrótce testować.

To była istna promocja zdrowego życia, wspierającego dobro naszej planety. Ten trend bardzo mi się podoba i cieszę się, że dotarł także na Śląsk. Czekam na kolejne takie wydarzenia i myślę, że to ciekawe urozmaicenie, aby na blogu pojawiały się także relacje z tego typu przedsięwzięć.

Dominika